W domu nastąpiła pustka i potworna cisza

2020-05-27 13:14:00(ost. akt: 2020-05-27 14:00:07)
Publikujemy dziś ostatnią część wspomnień Krystyny Tomaszewskiej. Poznaliśmy historię 10 lat zmagań z chorobą męża. Po trudnej walce Mieczysław odszedł.
Po zakończeniu wszystkich ceremonii pogrzebowych żałobnicy rozjechali się do swoich domów, a w moim nastąpiła pustka i potworna cisza. Odniosłam wrażenie, jakby dla mnie zatrzymał się czas, bo przed moimi oczami i w moim umyśle w dalszym ciągu trwały tylko obrazy Mietka leżącego na intensywnej terapii. Trudno mi było zaakceptować fakt, że to jest już koniec i w swoich staraniach dobiegłam do mety. Zawładnął mną jakiś niebyt, nic mnie nie interesowało, było mi wszystko jedno. Zadawałam sobie pytania: jak potoczy się moje dalsze życie? Co będę dalej robić? Całkowita pustka w głowie i obojętność na wszystko co działo się wokół mnie. Nie czułam żadnego lęku, a przecież po pogrzebie zostałam sama i spałam w pokoju, w którym jeszcze przed chwilą stała trumna z jego zwłokami. Nieobecna snułam się po domu i obejściu i straciłam zapał do wszystkiego. Zniknęły zainteresowania i została jedynie codzienna wędrówka na cmentarz, aby zapalić świeczkę i pomodlić się za duszę Mietka i pozostałych tam leżących. Nie wiem jak długo trwałabym w takim stanie, gdyby nie napływ gości, który zmusił mnie do powrotu do normalnego życia. Całe szczęście, że nie wpadłam na pomysł zrezygnowania z prowadzenia pokoi gościnnych.

Powoli dochodziłam do siebie i w mojej głowie zaczęły kształtować się potrzeby którymi muszę się zająć, bo nikt tego za mnie nie zrobi, a do tej pory nie były priorytetowymi.

Dostrzegłam, że dom został całkowicie zaniedbany, m.in. przez ramy okienne, które się nie domykały, rynny skorodowane przeciekały, a sam budynek wymagał ocieplenia i nowej elewacji. Trzeba było też odświeżyć i odmalować pokoje, a także wymienić piec centralnego ogrzewania. Na schodach zewnętrznych trzeba było położyć nową terakotę, bo stara popękała i częściowo poodpadały płytki. Ogrom zadań do wykonania. Zdałam sobie sprawę, że zaniechanie remontu doprowadzi do całkowitej ruiny, a szkoda by było zmarnować, jak by nie było, nasz życiowy dorobek, który stworzyliśmy z mężem i naszymi synami. Pojawił się się cel i kierunek w którym powinnam iść.

Remont postanowiłam rozpocząć z początkiem wiosny, a w głowie już układałam sobie kolejność robót. Przy najbliższym spotkaniu podzieliłam się z synami swoimi planami i poprosiłam o pomoc w zorganizowaniu zamierzonego celu. Zgodzili się i obiecali pomóc.

Planowanie i rozmyślanie o różnych sprawach najlepiej przychodzi mi kiedy położę się wieczorem do łóżka, tuż przed snem. Wtedy wszystko widzę w kolorowych barwach. Tak było również tego wieczoru. Położyłam się spać i szybko usnęłam, ale sen nie trwał długo. Obudziłam się, leżałam spokojnie nic nie myśląc, ale w pewnym momencie poczułam, że nie jestem sama i w pokoju jest Mietek. Bardzo się ucieszyłam z jego obecności i odezwałam się – jak to fajnie, żeś przyszedł, opowiem ci o moich planach wyremontowania domu. Połóż się koło mnie.

Odsunęłam się pod ścianę uchylając kołdrę i robiąc miejsce. Poczułam jak kładzie się obok, ale wyczułam chłód jaki ciągnął od niego w moim kierunku. Niezrażona tymi zjawiskami opowiedziałam mu o wszystkich planach jakie zamierzam zrealizować. Odpowiedzi jednak żadnej nie usłyszałam. Nie wiem kiedy usnęłam, ale spałam do rana już bez żadnych zdarzeń. Od tamtej pory nigdy więcej do mnie nie przyszedł. Czasami mi się śni, ale żadnego ze snów nie pamiętam. Wierzę jednak, że czuwa nade mną i nie ma on potrzeby mnie o tym przekonywać.

Przyszła wiosna i lato. Synowie pomogli mi znaleźć wykonawców i wszystkie prace zostały wykonane zgodnie z założeniem. Wydawało się, że życie już toczy się w normalnym trybie. Niestety tak nie było, bo zaskoczyły mnie kolejne śmierci wśród moich sąsiadów.

Mój małżonek zmarł 10-lutego. W maju umarła sąsiadka Weronika spod szóstki, która po wylewie przez ostatnie 10 lat była na wózku. We wrześniu umarła sąsiadka Ewa spod dwójki na raka płuc osierocając trójkę małych dzieci; najmłodsza dziewczynka ukończyła zaledwie roczek. W październiku w wypadku samochodowym ginie brat mojej synowej Tadeusz, który mieszkał naprzeciwko...

Wszyscy mieszkamy przy tej samej ulicy. Znamy przyczynę odejścia tych osób i ja to wszystko rozumiem. Tylko dlaczego w tak krótkim czasie u nas i w sąsiedztwie, że tak powiem, zagościła kostucha, która zabrała cztery osoby w tym samym roku?

Będąc na tych wszystkich pogrzebach mimo woli usłyszałam dziwne pytanie – kto będzie następny? Kogo za sobą kostucha pociągnie?

Byłam totalnie wkurzona na takie głupie zapytanie. Przecież panem życia i śmierci jest sam Bóg! Co mają wspólnego osoby, które już odeszły z tej ziemi? I jaki ma to związek ze śmiercią tych ludzi? O jakim pociąganiu jest mowa i kto to robi? Pomyślałam, że ludzie wymyślają i wygadują straszne bzdety. W międzyczasie dotarła do mnie informacja, że osoby które umierają w niedzielę zabierają ze sobą kogoś z najbliższej rodziny lub sąsiadów. Z początku w ogóle nie kojarzyłam faktów, ale po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że Mietek umarł właśnie w niedzielę i to właśnie o niego chodzi i dlatego te pytania są kierowane pod moim adresem. Może jest w tym jakaś prawda? Przecież niewiele wiemy o zjawiskach i ich przyczynach, które nas niekiedy zaskakują. Czas naszego odejścia jest wielką tajemnicą, którą zna tylko nasz Stwórca. My raczej nigdy się nie dowiemy dlaczego tak jest. Dlatego nie bądźmy zbyt krytyczni w stosunku do, zdawać by się mogło, niedorzecznych pytań. Mi również nie wszyscy wierzą, że zetknęłam się kilka razy z niewiarygodnymi sytuacjami, a właściwie z duchami, ale tak było naprawdę i to mi się nie śniło.

W pierwszych latach po pogrzebie bardzo często byłam na cmentarzu odwiedzając swoich bliskich, paląc świeczki i modląc się za ich dusze. Robię to do tej pory, choć może trochę rzadziej, ale nigdy o nich nie zapominam. Mogę porozmawiać i wyżalić się z kłopotów dnia codziennego, bez świadków i żadnych konsekwencji. Tak się złożyło, że wszyscy bliscy są pochowani obok siebie. Postanowiłam więc postawić jeden wspólny pomnik. Teraz pod jedną płytą spoczywają wszyscy pochowani mi bliscy, może nie tak do końca wszyscy, ponieważ mój brat Bogdan leży w następnym rzędzie ale naprzeciwko pozostałych. Mogę śmiało powiedzieć, że wszystkich mam w kupie i mogę modlić się za nich w jednym miejscu. Dla siebie mam również przygotowane miejsce.

Mietek został pochowany w grobie głębinowym w miejscu, gdzie leżał mój tata zmarły 56 lat temu. Jeśli Bóg pozwoli, chciałabym leżeć po śmierci razem z nimi wszystkimi. Wierzę, że tak będzie, bo Pan jest dobry i miłosierny.

Krystyna Tomaszewska



Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.



Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Polak #2926276 | 37.30.*.* 27 maj 2020 19:53

    Coronawirus to narzędzie do zniewolenia człowieka

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. polka #2926205 | 176.221.*.* 27 maj 2020 16:10

    Pani Krystyno kilka osób z mojej rodziny zmarło takze w niedziele, niektorzy mi się snili przed smiercia i po smierci, niektorzy przyszli się pożegnać, ja wiem od starszych osób,ze jesli ktos umrze w niedziele, w dzień pański to będzie zbawiony , to taki mały znakdla tych co tu zostają na ziemi.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5