Barbara Kułdo uhonorowana nagrodą Przyjaciela Zwierząt „Cztery łapy”

2022-12-21 10:00:00(ost. akt: 2022-12-21 10:25:40)
Barbara odebrała z rąk marszałka województwa Gustawa Marka Brzezina Nagrodę Przyjaciela Zwierząt „Cztery łapy”.

Barbara odebrała z rąk marszałka województwa Gustawa Marka Brzezina Nagrodę Przyjaciela Zwierząt „Cztery łapy”.

Autor zdjęcia: album prywatny

Barbara Kułdo, inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, mieszkanka Kiwit i nasza wieloletnia korespondentka, odebrała w czwartek z rąk marszałka województwa Gustawa Marka Brzezina Nagrodę Przyjaciela Zwierząt „Cztery łapy”. A my dzisiaj publikujemy obszerny tekst o tej niezwykłej osobie.
Muszę o siebie dbać — mówi Barbara Kułdo z Kiwit. — Bo jak mnie zabraknie, to kto się zajmie tymi moimi bezdomniakami? W jej domu swoje miejsce znajdują wyrzucone z innych domów psy, koty, a nawet ptaki.

Niewielki domek na rozstaju dróg. Ciszę zakłócają tylko z rzadka przejeżdżające auta. Po podwórku biegają psy, w oknie siedzą obserwujące otoczenie dwa koty.
Kocham tę moją wieś i nie umiałabym żyć bez zwierząt, roślin, bez tego miejsca — mówi Barbara Kułdo i uśmiecha się na to wyznanie. — Nigdy nie chciałam mieszkać w dużym mieście, choć miałam ku temu okazję. Mój mąż był oficerem Polskiej Marynarki Handlowej. Mogliśmy wiele lat temu zamieszkać w Gdyni. Pewnie dzieciom byłoby łatwiej, ale… nie, to nie dla mnie. Tu jest moja mała ojczyzna.

Barbara Kułdo mieszka w Kiwitach w powiecie lidzbarskim. Urodziła się w Jeleniej Górze. Tam przeżyła swoje pierwsze lata.

Rodzice przyjechali z nami do Kiwit, bo tu, na Warmii, zamieszkał mój dziadek i to on nas ściągnął na „ziemie odzyskane”. Był w Kiwitach sołtysem i prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej. Przyjechał do Kiwit z centralnej Polski w ramach zasiedlania tych ziem. Znalazł nam dom i dwa hektary ziemi. To jest właśnie ten dom, w którym teraz mieszkam — opowiada.

Dom Barbary nie jest duży, ale przytulny. W salonie wygodna kanapa do wypoczynku i picia kawy z sąsiadami, na oknach i w każdym niemal kącie, kwiaty. Tutaj dobrze czują się nie tylko domownicy i goście, ale też cztery mieszkające tu koty. Przechadzają się majestatycznie.

Budynek ma piętro, a na nim sypialnie. Z tyłu domu jest niewielki ogród, biega w nim osiem do niedawna bezpańskich psów. Bywało ich więcej, bo ludzie z całego powiatu, wiedząc, że Barbara kocha zwierzęta, podrzucali je czasem w nocy przez płot.

Od kiedy zajmuję się bezpańskimi zwierzętami, mam coraz mniej przyjaciół wśród ludzi, a raczej coraz rzadziej mnie odwiedzają — zwierza się gospodyni. — Nie żałuję. Cieszę się z towarzystwa zwierzaków.

Uczyła się niemieckiego, by poznać historię Warmii
Barbara nie ma zbyt wiele czasu na towarzyskie spotkania, mimo że jest na emeryturze.

Moja młodość przypadła na czasy socjalizmu. Wtedy nikt nie mówił o Katyniu. Mówiło się o Dzierżyńskim czy Świerczewskim jak o bohaterach. Dopiero później okazało się, że to zwykłe kłamstwa. Świerczewskiego zabili jego żołnierze, bo był kanalią, a Dzierżyński miał pseudonim „krwawy Felek”. Historia Polski była zagmatwana — mówi. — Wychowywałam się tutaj, na Warmii. Jedni mówili, że to nasze dawne i odzyskane ziemie, inni, że nigdy te tereny do nas nie należały. Bardzo chciałam poznać prawdę, dlatego zaczęłam szukać informacji, czytać stare książki, pytać ludzi. Poza tym mam wrażenie, że w tamtych czasach bardziej docenialiśmy naukę, niż to się dzieje teraz.

Najwięcej wiadomości na temat historii Warmii znajduje się w publikacjach i dokumentach archiwalnych napisanych po niemiecku.

Najpierw sama uczyłam się tego języka, później chodziłam na lekcje do Ewy Huss-Nowosielskiej. To pozwoliło mi poznawać coraz lepiej historię miejsca, w którym przyszło mi mieszkać i coraz bardziej je rozumieć. Zafascynowało mnie. Chciałam się tą wiedzą dzielić z innymi — tłumaczy.

Znajomość języka niemieckiego przydała się Barbarze. Nie tylko pozwalała jej czytać publikacje, ale też dokumenty archiwalne, także te kościelne i nawiązywać kontakty z dawnymi mieszkańcami tych ziem, którzy wyjechali do Niemiec.

Zapału jej nie brakowało i nawet gdy znajomość języka niemieckiego nie pozawalała jeszcze w tłumaczenie publikacji, robiła to, ale nie sama. W ten sposób między innymi z pomocą Dietera Brieskorn przetłumaczyła historię wsi Krekole.

Obrazy z przeszłości Kiwit

Marzyłam o napisaniu książki, w której zawarłabym historię moich Kiwit, ale nie było na to pieniędzy — mówi Barbara Kułdo. — Taka możliwość się pojawiła, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. Wtedy dla stowarzyszenia Ludzie Aktywni Plus napisałam projekt, którego jednym z efektów była publikacja „Obrazy z przeszłości Kiwit” i w niej umieściłam część zebranych materiałów. W pisaniu jej pomagał mi dr Sławomir Skowronek, historyk z Lidzbarka Warmińskiego.

Publikacja zawiera nie tylko rys historyczny miejscowości, ale też wspomnienia mieszkańców, fotografie. Nieprzypadkowo ma zieloną okładkę. Na niej umieszczono zdjęcie panoramy wsi. W końcu to kraina Warmii i Mazur – Zielone Płuca Polski.

Jednak pierwszym dorosłym marzeniem Barbary była… opieka nad dziećmi.
Zaczęłam o tym myśleć, kiedy zmarł mój malutki synek. Był moim drugim dzieckiem — Barbara ścisza głos.— Po tym przeżyciu mój instynkt opiekuńczy stał się ogromny. Poszłam do pracy w wiejskiej szkole w Tolnikach Wielkich. Uczyłam najmłodsze klasy. Moja składała się z 6-7 uczniów. To było niezwykłe doświadczenie.

Szkoły wiejskie mają swoją specyfikę – kameralny, niemal rodzinny klimat. Zna się każdego ucznia i jego rodzinę. Jest czas dla każdego dziecka. Barbara poznawała środowisko popegeerowskie, które opisywała w wielu pracach na studiach. Nie był to temat popularny, inni studenci wstydzili się go podejmować, a życie uczniów z małych miejscowości nie było łatwe.

Patrzyłam, z jakimi poważnymi problemami muszą się mierzyć te dzieciaki. Młodym ludziom z dużych miejscowości nigdy by nawet do głowy nie przyszło, jak wiele obowiązków mają ich rówieśnicy, jakie odległości muszą pokonywać, a czasem i to, w jakich trudnych warunkach żyją. Cudowne było to, że te nasze dzieci tak bardzo łaknęły wiedzy o świecie, dlatego ta praca dawała mi wielką satysfakcję. Byłam wzruszona, kiedy uczniowie wychodzili po mnie do autobusu. Z tornistrami, bywało, że ubłoconymi po wędrówce polnymi drogami butach. To było piękne — wspomina.

Zwierzęta tutaj znalazły dom

Barbara pracowała też w szkole podstawowej w Klutajnach, a później, od roku 1992 do 2009, w lidzbarskiej „czwórce”. Tam prowadziła zajęcia w świetlicy. Mogła na tym stanowisku realizować też kolejne marzenie – przybliżać innym, głównie dzieciom, kulturę regionalną, która w miarę poznawania stawała się jej coraz bliższa.

I tutaj też przydały się możliwości, które stworzyła Unia. Dzięki projektom mogłam uczyć dzieci tańców i piosenek warmińskich, kupiłam materiały i uszyłam warmińskie stroje ludowe. W grupie połączyłam dzieci z Lidzbarka Warmińskiego i Kiwit. Mogły ze sobą współpracować. Występowały i zdobywały nagrody — mówi.

Barbara swoją energią wspierała też zespół ludowy „Kiwitczanki”. Odmłodziła go, zapraszając do współpracy dzieci i młodzież.

Odgrzebywanie historii regionalnej i jej popularyzowanie to tylko część realizowanych przez Barbarę marzeń. Sporo czasu zajmuje jej opieka nad zwierzętami. Kocha je od zawsze. W jej domu mieszkają zwierzaki pokrzywdzone przez los, także schorowane, dlatego nie znalazły domu, po tym jak zostały wyrzucone przez dotychczasowych właścicieli.

Ta droga, to mój telewizor

Barbara Kułdo jest teraz inspektorem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Jej aktywność na tym polu zauważyły lokalne władze i powierzono jej funkcję społecznego opiekuna zwierząt w gminie Kiwity, ale też nadano tytuł Przyjaciela Lidzbarka Warmińskiego. Od lat współpracuje z „Gazetą Lidzbarską”.

Wydawałoby się, że na jednego człowieka, nawet jeśli jest emerytem, to wystarczająco dużo zajęć, jednak niespożyta energia Barbary pozwala na więcej. Kilka lat temu pojechała do Szwajcarii, do pracy jako opiekunka osób starszych. Chciała nie tylko zarobić nieco pieniędzy, ale też zobaczyć, jak to jest pracować za granicą.

Ile jest prawdy w tym, że to łatwy chleb — mówi. — No i zobaczyłam. Długo by opowiadać, ważne, że mimo pięknych górskich widoków za oknami, tęskniłam za tą swoją warmińską wsią, domem, rodziną i zwierzakami. Nie mogłam się doczekać, żeby usiąść w ogrodzie, wśród swoich kwiatów i patrzeć na dróżkę, którą przechodzą znajomi, bo my tu wszyscy się znamy, jakbyśmy byli spokrewnieni. To jest mój telewizor, z najciekawszymi programami, ta droga przy domu. Tu dzieje się prawdziwe życie. Jednego się tylko boję – że mogę nie przeżyć ostatniego ze swoich psów. Muszę więc o siebie dbać, bo kto się tymi moimi bezdomnymi zwierzakami zajmie?
Ewa Lubińska

Zwierzęta to moje życie — mówi Barbara Kułdo

Barbara Kułdo


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5