Każdy może osiągać sukcesy

2022-04-29 07:00:00(ost. akt: 2022-04-29 07:12:09)
Andrzej Purzycki "Spontan"

Andrzej Purzycki "Spontan"

Autor zdjęcia: album prywatny

— Za brak sukcesów w realizacji marzeń niech nikt nie obwinia innych ludzi, czy warunków, na przykład mieszkania w małej wsi, bo sukces każdy może osiągnąć, jestem tego przykładem — mówi skoczek spadochronowy Andrzej Purzycki "Spontan".
Aktywności i sprawności można mu pozazdrościć. Na pewno nie czuje się emerytem, chociaż z prawnego punktu widzenia nim jest. Jednak ciągle się czegoś uczy i uczy innych, bo od dwóch lat wykłada ekonomię i zarządzanie kryzysowe w Wyższej Szkole Bezpieczeństwa, a niedawno zdeklarował, że chciałby wykładać na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.

— Złożyłem dokumenty, czekam na decyzję — mówi krótko. Mimo emerytury ciągle się kształci i zdobywa kolejne uprawnienia, a edukację zaczął w Janowcu Kościelnym — niewielkiej wsi pod Nidzicą.

— Za brak sukcesów w realizacji marzeń niech nikt nie obwinia innych ludzi, czy warunków, na przykład mieszkania w małej wsi, bo sukces każdy może osiągnąć, jestem tego przykładem — mówi skoczek spadochronowy z Lidzbarka Warmińskiego Andrzej Purzycki "Spontan".

— Po podstawówce poszedłem do Liceum Zawodowego w Nidzicy, gdzie uczyłem się zawodu kierowca-mechanik. Później złożyłem dokumenty do Dęblina i do Wyższej Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu i do obu się dostałem. Wybrałem jednak Wrocław. Co mnie przekonało? Możliwość odbywania praktyki w jednostkach desantowych - czerwone berety. Praktyki mieliśmy już na trzecim roku studiów.

Pana Andrzeja wciągnęło spadochroniarstwo. Pierwsze skoki wykonał w 1980 roku, zakochał się w nich i ta miłość trwa do dzisiaj. Działa aktywnie w Związku Polskich Spadochroniarzy (przez kilka lat był w zarządzie krajowym) i w Związku Żołnierzy Wojska Polskiego. Uhonorowano go Krzyżem Złotym z Gwiazdą.

Jeśli się jednak komuś wydaje, że Andrzejowi Purzyckiemu łatwo przyszła kariera w wojsku, to się bardzo myli.

Andrzej Purzycki

— Skończyłem nie tylko Wyższą Szkołę Oficerską we Wrocławiu, ale też uczelnię cywilną — opowiada. — Czułem, że będzie mi potrzebna i tak się też stało, bo mimo munduru, byłem przeciwnikiem komunizmu, a jak wszyscy pamiętamy były to czasy PRL.
Nie kryłem się ze swoimi poglądami i byłem jedynym absolwentem tej uczelni na swoim roku, który nigdy nie zapisał się do PZPR. Łatwo się domyślić, jakie były w tamtych czasach tego konsekwencje. Otrzymałem negatywną opinię, która zresztą można przeczytać na moim profilu Facebook.

I rzeczywiście w publikowanym dokumencie możemy między innymi przeczytać:

"postawa ideowopolityczna opiniowanego przejawia się w braku akceptacji dla istniejących struktur i zależności społecznych i politycznych. Opiniowanego cechuje wręcz wrogość do ustroju (...) co niejednokrotnie w sposób bezkompromisowy dawał odczuć podczas prowadzonych przez siebie zajęć ze szkolenia politycznego z żołnierzami. Nie należy do organizacji młodzieżowej, jak również do PZPR. Poprzez swoją umiarkowana postawę, a niejednokrotnie negatywną wręcz, nie przedstawia żadnych wartości patriotycznych. Nie respektuje obowiązujących zasad etyki i obyczajów w zakresie ideowego oddziaływania na otoczenie".

— Zawsze uważałem, że w każdych czasach można być człowiekiem porządnym i uczciwym — komentuje "Spontan". — Albo się jest tchórzem, albo bohaterem.

Opinia "wroga ustroju politycznego" nie pomogła panu Andrzejowi w karierze wojskowej, gdzie wymagało się wierności zasadom socjalizmu, zwłaszcza, że właśnie zakończył się stan wojenny.

Tak więc dobrze się złożyło, że lubi się uczyć i zdobywać kolejne stopnie zawodowe. Dzięki temu w 1985 roku trafił do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie podjął pracę w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Następnie trafił do działu finansowego w pobliskim Zakładzie Karnym w Kamińsku.

— W MOW pracowałem jakieś 2-3 lata — wspomina. — Później, zacząłem pracę w Kamińsku, na początku w biurze, aż do pierwszego buntu, kiedy okazał o się, że jestem bardziej potrzebny jako wychowawca. Tam pracowałem do emerytury. Zawsze mówię, że to nie tyle była praca, co przygoda z kabaretem w tle — śmieje się pan Andrzej. — Mój oddział był jedyny, gdzie nie stosowano kar. Wie pani co jest najgorsze w więzieniach i najbardziej konfliktogenne? Nuda. Jeśli osadzeni siedzą w jednym pomieszczeniu po 6-8, to nie ma takiej siły, żeby nie dochodziło do konfliktów.

Jaki więc sposób miał Andrzej Purzycki?
Było ich co najmniej kilka. Jeden z nich to kółka zainteresowań.

— U mnie na oddziale było ich 12, między innymi sportowe, czy literackie — opowiada. — Poza tym osadzeni mogli wychodzić na świeże powietrze tylko na jedną godzinę dziennie. Moi mieli zajęcia sportowe, ponadto organizowałem trzepanie koców, niemal codziennie. Bardzo ważne było dla mnie także załatwianie od reki wszystkich problemów osadzonych. Na oddziale miałem 120 osób. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że każdy z nich ma do mnie tylko jedną sprawę w tygodniu, nawet jeśli to będzie np. znaczek pocztowy, a ja tej sprawy nie załatwię od razu, tylko ją odłożę itd. To po pewnym czasie się te wszystkie sprawy spiętrzą i zaczyna być bałagan, osadzeni stają się agresywni. Nie mogłem do takich sytuacji dopuszczać. Robiłem też wszystko, żeby nie karać osadzonych. Formalności z tym związane były czasochłonne. Ja załatwiałbym je wobec jednego osadzonego, a reszta 119 osób by czekała. Dla mnie więc najważniejszy był porządek. Osadzeni korzystali ze swoich przywilejów, ale wiedzieli, ze muszą też pilnować dyscypliny.

Pan Andrzej zdradził swój sposób na tych osadzonych, którzy chcieli więcej przywilejów, niż im przysługiwały w danych okolicznościach.

— Mówiłem do takiego osadzonego dostaniesz wszystko, jak mnie pokonasz w robieniu pompek — śmieje się "Spontan". — Wiedziałem, że nie da rady.

A jak zdarzył by się taki, co by dał radę?

— Oczywiście zdarzali się i tacy, których się obawiałem, ale wtedy miałem inny patent — opowiada Andrzej Purzycki. — Mówiłem, że nie mam czasu na robienie takiej dużej ilości zwykłych pompek i proponowałem pompki z klaśnięciem rękami z tyłu. Nie było na mnie mocnego. Jak pani widzi nie odmawiałem, tylko stawiałem warunek. Szansę mieli.

Pan Andrzej miał wśród więźniów nie tylko formalny, ale też nieformalny autorytet.
— Nigdy ich nie okłamywałem, nie kręciłem, nie przesuwałem wykonanie tego co obiecałem — mówi.

Bardzo ważna była także współpraca ze strażnikami więziennymi. Jak opowiada lidzbarczanin, starał się o to, by osadzeni szanowali strażników, których starał się w pracy wspierać. I wzajemnie, strażnicy bardzo pomagali w wypełnianiu przez niego zadań wychowawcy.

Z Nidzicy przez Wrocław, trafił do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie mieszka do dziś. Ale bywał też przez te lata w takich miejscach, jak Dziwnów, Elbląg czy Słupsk, gdzie realizował swoją pasję spadochroniarstwa i nie zerwał też więzów z wojskiem.

Teraz pan Andrzej jest pracującym i działającym społecznie emerytem. Razem z innymi skoczkami spadochronowymi promuje tę dziedzinę aktywności wśród uczniów. Bywa, że na spotkania z nimi zabiera swój spadochron, aby mogli przymierzyć i poczuć, jak wiatr wypełnia jego czaszę.

Andrzej Purzycki

Jak się okazuje, dzieci interesuje ten temat, chętnie słuchają i zadają pytania. Zapewne jeszcze nie raz pan Andrzej się z nimi spotka.

Chciałby w Lidzbarku Warmińskim zorganizować imprezę spadochroniarską, na którą przyjechałoby kilkunastu skoczków. Na razie to tylko marzenie, ale pan Andrzej mawia, że jak ktoś czegoś chce, to może wszystko zrobić.
Ewa Lubińska


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5