I stał się cud! Matka Boża mnie wysłuchała!

2020-03-30 12:34:50(ost. akt: 2020-03-30 13:53:29)
Pani Krysia na wieść o chorobie męża wróciła z Brześcia do domu. Okazało się, że cierpi na ciężką chorobę nerek i niezbędne będą dializy. Przyszedł czas na leczenie Mieczysława. Publikujemy dziś kolejną część wspomnień lidzbarczanki Krystyny Tomaszewskiej.
Dopiero z perspektywy minionych lat uzmysławiam sobie ile potrzeba było determinacji i silnej woli, aby podjąć walkę z ciężką chorobą nerek. Było to wyzwanie przeciw czemuś, o czym nie miałam pojęcia i nie zdawałam sobie sprawy jak trudne postawiłam przed sobą zadanie. O sukcesie jaki osiągnęliśmy nie mogłoby być mowy, gdyby nie silna wola życia i wiara w pozytywne zakończenie tej walki. To było moje panaceum przeciwko chorobie. Bardzo ważną również rzeczą była ogromna życzliwość lekarzy, pielęgniarek i innych ludzi związanych ze służbą zdrowia. Dobra atmosfera w szpitalu jest bardzo ważna w osiągnięciu sukcesu w leczeniu. Sama to stwierdziłam – dzięki tym wszystkim pozytywnym ludziom leczenie przebiegało pomyślnie, pomimo różnych trudności jakie po drodze wystąpiły.

Po przewiezieniu męża do szpitala wojewódzkiego w Olsztynie i przeprowadzeniu bardziej specjalistycznych badań stwierdzono, że będzie wymagał w niedługiej perspektywie czasu dializ, ale póki co będzie przyjmował leki w domu. Praktycznie dializy należało od razu wdrożyć, ale szpital dializatorów miał za mało i należało czekać, aż któryś się zwolni. Istniała jeszcze inna przeszkoda. Mietek miał 57 lat i komisja lekarska musiała zadecydować czy w tym wieku i przy takim stanie choroby jest sens zakwalifikować go na dializy. Bezproblemowo byłby zakwalifikowany, gdyby nie przekraczał 55 lat. Co miesiąc czekała nas wizyta w przychodni przyszpitalnej u nefrologa, ale gdyby coś złego się działo natychmiastowy przyjazd do szpitala. W międzyczasie, po dwóch tygodniach, należało na miejscu w lidzbarskim laboratorium zrobić wyniki kontrolne. Podano normy poszczególnych badań i uczulono również na które wyniki szczególnie należy zwrócić uwagę.

Drugą z bardzo ważnych spraw było odpowiednie odżywianie. Zalecono dietę ziemniaczaną, która ściśle musi być przestrzegana. To dopiero problem! Nikt, kto tego nie przeszedł nie zdaje sobie sprawy ilu trzeba pomysłów, żeby wymyślać najprzeróżniejsze potrawy tylko z samych ziemniaków i aby to jedzenie w jakiś sposób było jadalne i nie obrzydło choremu. A na dodatek całkowicie bez soli. Wiem, są książki kucharskie, oczywiście z nich również korzystałam, ale tak naprawdę niewielu osobom chciałoby się tylko na okrągło paprać w ziemniakach, a choremu je jeść.

Przez cały rok udało się w ten sposób przetrwać, ale niestety nastąpił kryzys i nastąpiła potrzeba natychmiastowej dializy. W 1991 roku podczas Wszystkich Świętych poszliśmy z mężem na cmentarz, aby zapalić znicze na grobach bliskich i przyjaciół, którzy już odeszli. Po powrocie do domu Mietek poczuł się bardzo źle. Mówił, że czuje, jakby coś go dusiło. Położył się i myślał, że mu przejdzie, ale było jeszcze gorzej. Postanowiłam zadzwonić do szpitala w Olsztynie i przedstawić problem. Miałam szczęście, ponieważ na ostrym dyżurze była pani doktor Maria N., która była lekarzem prowadzącym i mąż był pod jej bezpośrednią opieką. Dowiedziawszy się o objawach kazała natychmiast wezwać karetkę, przedstawić ostatni wypis ze szpitala i przekazać, aby natychmiast przetransportowano męża do szpitala w Olsztynie jednocześnie nadmieniając, że na oddziale dializ czkają już na pacjenta, który musi być natychmiast dializowany i że wszystko jest już uzgodnione. Postąpiłam zgodnie z zaleceniem. Całe szczęście, że pani doktor przewidziała taką sytuację i trzy tygodnie wcześniej przygotowano przetokę na ręce mego męża i bezproblemowo przeprowadzono pierwszą dializę. Komisja lekarska również zakwalifikowała go na kontynuację dializ. Rozpoczęły się dializy - 3 razy w tygodniu, co drugi dzień. Mogę powiedzieć, że nastąpił następny etap leczenia.

W poniedziałki, środy i piątki rano przyjeżdżała karetka pogotowia, która zbierała dializowane osoby i dowoziła do stacji dializ w Olsztyńskim Szpitalu Wojewódzkim. Po 5-ciu godzinach dializowania powrót do domu około godz. 17-tej. Po takiej dializie mąż wracał na chwiejących się nogach, szedł czepiając się ścian żeby nie upaść. Kręciło mu się w głowie i był bardzo osłabiony. Musiał zaraz się położyć i odpocząć i najczęściej zasypiał. Po kilku godzinach i na drugi dzień mógł już normalnie funkcjonować.

Ja miałam do wykonania nowe zadanie. Musiałam całkowicie zmienić dietę męża na wysokobiałkową. Wędliny i to wysoko gatunkowe, bez tłuszczu i nieprzesolone, mięsa również chudziutkie, nabiał, dużo warzyw, owoców, z solą w dalszym ciągu bardzo delikatnie, a najlepiej w ogóle, no i oczywiście inny zestaw leków, które dawkowałam zgodnie z zaleceniami lekarzy. Muszę powiedzieć, że do gabinetów lekarskich zawsze wchodziłam razem z mężem, aby nic nie uronić z ich zaleceń. Jeśli chodzi o dietę to taka była mi na rękę, ponieważ sama z przyjemnością z niej korzystałam i nie musiałam prowadzić podwójnej kuchni.

Nie wszyscy do końca orientują się jaką funkcję w organizmie pełnią nerki. Jeśli jest ubytek 50% lub są w jakiś inny sposób uszkodzone, nie są w stanie właściwie oczyścić krwi z różnych trucizn jakie posiadamy w organizmie i powoli zatruwamy się skazując na śmierć.

Dializatory to wspaniały wynalazek. Przez nie jest przepuszczana krew i oczyszczana z wszelkich toksyn, a następnie wpompowywana z powrotem do organizmu człowieka, ale przy okazji są również wyrzucane z niej inne mikroelementy, jak minerały, witaminy, białka itp. potrzebne do funkcjonowania, dlatego musimy te wszystkie braki uzupełniać odpowiednią dietą i lekami. Przepraszam, że to nie jest profesjonalne wyjaśnienie, ale piszę tak, jak mnie laika w tej dziedzinie pouczono i wyjaśniono.

Dializowani w większości przestają oddawać mocz, bo za nich tę czynność wykonał dializator. Tak było z moim mężem. Liczyło się dni, od dializy do dializy i tak mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem.

Od wykrycia choroby Mietek cały czas przebywał na zwolnieniu lekarskim, a z chwilą przejścia na dializy skierowano wniosek o przejście na rentę. Przyznano mu pierwszą grupę inwalidzką, a tym samym pewne uprawnienia, między innymi zniżkę na podróżowanie autobusem lub koleją 50% wraz z osobą towarzyszącą, która podróżowała z chorym bezpłatnie.

Następnym etapem leczenia jest przeszczep i bardzo długa kolejka wyczekujących z nadzieją, że wreszcie na nich przyjdzie kolej i doczekają się upragnionej nerki. Niektórzy czekali dłużej niż 2 lata i nie doczekali się.

Wśród chorych było bardzo wielu młodych ludzi, którym przede wszystkim należało pomóc, ale do tego niewystarczająca liczba dawców. Istniały już w tym czasie przeszczepy rodzinne, ale to również nie jest takie proste. Pomimo szczerych chęci nie zawsze wszyscy nadają się na dawców. Musiała być zachowana duża liczba różnych parametrów pomiędzy dawcą i biorcą, no i dawca musiał być idealnie zdrowy, dlatego najczęściej pobierano organy ze zwłok. Oczywiście rodzina musiała wyrazić zgodę na ich pobranie i o ile się orientuję tak jest do dzisiaj. Muszę przyznać, że od tamtej pory nastąpiła wśród obywateli większa świadomość jeśli chodzi o przeszczepy, nie tylko nerek, ale i innych organów. Dziś każdy jeszcze za życia może wyrazić zgodę na pobranie organów w razie swojej śmierci.

Mąż z uwagi na swój wiek na przeszczep w najbliższym czasie miał bardzo nikłe szanse, ale z chwilą dostania się na dializy bardzo się zmienił. Zauważyłam, że nabrał chęci do życia, zaufał lekarzom, przestrzegał wszelkich zaleceń i nie narzekał, nawet gdy się czuł gorzej. W chwilach między dializami starał się w miarę swoich możliwości pomagać w różnych czynnościach domowych. Cały czas jednak miał nadzieję na przeszczep, która go nie opuszczała. Żal mi go było, bo znałam realia, ale wspierałam wszelkimi sposobami.

Wiedziałam, że lekarze mimo chęci nic więcej nie mogą zrobić. Postanowiłam zwrócić się o pomoc do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Codziennie w domu przed Jej obrazem gorąco modliłam się, prosiłam i błagałam o pomoc, bo byłam pewna, że tylko Ona jest w stanie to uczynić. Zaufałam Jej całkowicie oddając pod opiekę mego męża tak, jak uczynił to mój ojciec polecając opiece całą naszą rodzinę w czasie pierwszych uroczystości po wojnie w 1947 roku, jakie odbyły się w kościele pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła w Lidzbarku Warmińskim. Były to Misje Święte i został w tym czasie ufundowany ołtarz z wizerunkiem Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który znajduje się w bocznej nawie przy filarze podtrzymującym sklepienie.

I stał się cud! Matka Boża mnie wysłuchała! Po sześciu miesiącach dializowania mąż otrzymał telefon, aby natychmiast stawić się w olsztyńskim szpitalu celem przygotowania do przeszczepu! Wielka radość i nadzieja odżyły na nowo. Padłam na kolana i dziękowałam Matce Bożej, bo wierzę gorąco, że to za Jej wstawiennictwem prośba moja została wysłuchana i w tak krótkim czasie, gdzie inni czekają latami. Informacja o zakwalifikowaniu się na przeszczep i wiadomość, że jest dawca jest dla chorego jak wygranie milionów w toto – lotka!

Po przyjeździe do szpitala im. Dzieciątka Jezus w Warszawie mąż został ponownie przygotowany do przeszczepu. Operacji dokonano jednak w wojskowym szpitalu na Szaserów w dniu 3 czerwca 1992 roku, następnie przetransportowano go z powrotem do Szpitala Klinicznego im. Dzieciątka Jezus Kliniki Immunoterapii i Chorób Wewnętrznych Instytutu Transplantologii Akademii Medycznej przy ul. Nowogrodzkiej 59 w celu dalszego leczenia. Podałam całą nazwę instytutu, ponieważ do tego szpitala został przypisany do końca swoich dni.

Wkrótce dostałam wiadomość, że wszystko przebiega pomyślnie i jeśli nie wystąpią jakieś komplikacje, w ciągu najbliższych dni powinien powrócić do domu. Cała rodzina odetchnęła z ulgą i opadło napięcie, w którym przez ostatnie dni żyliśmy. (CDN)

Krystyna Tomaszewska



Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. modlitwa daje bardzo dużo, a wiara w Boga czy #2897258 | 37.47.*.* 31 mar 2020 18:31

    Matka Boska jest z nami, módlmy się

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5