Wspomnienia Pani Krysi

2020-01-19 20:59:03(ost. akt: 2020-01-20 06:28:09)

Autor zdjęcia: Kamil Onyszk

Publikujemy dziś kolejną część wspomnień lidzbarczanki Krystyny Tomaszewskiej, która opowiada jak właśnie przeszła na emeryturę i wybrała się w podróż na Białoruś, w rodzinne strony mamy. W podróż, która zakończyła się wizytą u wróżki.
Luda zaprowadziła mnie na stary przedwojenny katolicki cmentarz. Niewielki, częściowo zlikwidowany pod jakieś zabudowy, porośnięty starymi drzewami i krzakami. Był przepiękny, ale i strasznie zaniedbany. Uwagę przykuwały stare pokryte mchem pomniki z napisami w języku polskim. Ze wzruszenia pociekły mi łzy. Pomodliłam się za ich dusze i pomyślałam sobie, czyżby o nich zapomniano?

Kościołów w Brześciu było kilka, ale czynny był prawdopodobnie tylko jeden. Luda nie wiedziała który. Tak samo cerkwie. Mówiono, że była otwarta również tylko jedna. Pozostałe obiekty sakralne zamieniono na jakieś domy rozrywkowe, magazyny lub zaniedbano doprowadzając do całkowitej ruiny.

Dalsze zwiedzanie odłożyłyśmy na inny dzień, bo spieszyłyśmy się na ostatni pociąg do Żabinki. A następnego dnia z samego rana pojechałyśmy do Winnicy na Ukrainę. Luda zaproponowała, aby odwiedzić jej krewnych. Wiązało się to również ze sprzedażą reszty towarów jakie miałyśmy do upłynnienia, więc było mi to na rękę. Zresztą zawsze marzyłam, aby pojechać na te ziemie i zobaczyć słynne urodzajne czarnoziemy o których dużo słyszałam i czytałam.

Z chwilą wjazdu na Ukrainę z wielkim zainteresowaniem obserwowałam przemykający przed oczami krajobraz. Faktycznie, miejscami gleby były tak czarne jak smoła. Nigdzie do tej pory takich nie widziałam i nawet żuławy są trochę jaśniejsze. Słyszałam w opowieściach, że przed wojną ziemie te wyglądały jeszcze inaczej. Mówiono, że gospodarka jaką prowadzili komuniści doprowadziła do ich degradacji i w wielu miejscach nie osiąga się takich plonów jak dawniej.

Dojechałyśmy do Kijowa, gdzie miałyśmy przesiadkę do Winnicy, jednak dopiero za trzy godziny. Miałam więc możliwość zapoznać się z architekturą dworca Kijowskiego i stwierdziłam, że dotychczas wszystkie przeze mnie poznane są w podobnym stylu. Były budowane jeszcze za panowania carów, którzy rządzili w okresie szczytu rozwoju kolei. Spotkałam takie w Brześciu nad Bugiem, Moskwie, Kijowie, czy Winnicy. Sądzę, że w wielu innych miastach Rosji są podobne, różniące się tylko wielkością.

Dworzec w Kijowie naprawdę mnie zachwycił, a szczególnie te największe poczekalnie dla pasażerów. Były to bardzo wysokie i duże pomieszczenia oświetlone olbrzymimi, zwisającymi na długość około dwóch pięter żyrandolami, wykonanymi z tysięcy mieniących się kryształów i olbrzymimi kandelabrami w podobnym stylu. Na środku największej poczekalni była fontanna. Wprawdzie nie tryskająca wodą, ale bardzo piękna, otoczona murkiem, który był ozdobiony kolorową mozaikową glazurą. Podłogi były wyłożone płytami z kolorowego marmuru. Było bardzo dużo przestrzeni dla przechodzących pasażerów, a wokół gęsto w ścianach umieszczone były olbrzymie okna i drzwi do następnych poczekalni. To było coś naprawdę wspaniałego. Cały budynek na zewnątrz sprawiał wrażenie jakiegoś zamczyska, twierdzy czy pałacu. Trudno określić, ponieważ grube mury i dekoracje w postaci małych wieżyczek sprawiały takie wrażenie. Mniejsze poczekalnie trochę odbiegały wystrojem od głównej, ale również były piękne. Wszędzie były porządne ławki, tylko o toaletach nie wspomnę, bo popsułabym ogólne pozytywne wrażenie jakie odniosłam. Perony były szerokie, częściowo przykryte dachem.

Do Winnicy dojechałyśmy późnym wieczorem, a do celu dotarłyśmy autobusem. Muszę przyznać, że bardzo serdecznie zostałyśmy przyjęte przez krewniaków Ludy.

Miasto położone jest na wzgórzach i bardzo ładne. Jak duże trudno mi powiedzieć, bo nie miałyśmy czasu na zwiedzanie. Z okien autobusów i wędrówek po sklepach niewiele można zobaczyć, ale odniosłam ogólnie pozytywne wrażenie. Po załatwieniu interesów, które były głównym celem naszej podróży i zajęły nam dwa dni, wróciłyśmy do Żabinki. Wprawdzie Luda proponowała, abyśmy z Winnicy pojechały jeszcze do Odessy, gdzie także miała rodzinę i byłego męża z którym utrzymywała bardzo dobry kontakt, a który był ojcem jej starszego syna. Ja jednak nie zdecydowałam się. Uznałam, że mój pobyt za granicą zbytnio się przedłuży i mój małżonek nie będzie z tego zadowolony.

Po powrocie z wojaży poszłyśmy do miasta rozejrzeć się i uzupełnić planowane zakupy. Wróciłyśmy wieczorem. Zmęczone siedziałyśmy przy kolacji i rozmawiałyśmy poruszając bardzo różne i nie zawsze łatwe tematy. Słuchaj – zwróciła się do mnie Luda, czy ty wierzysz we wróżby? Ja?- odrzekłam. Daj spokój. W te głupoty tak naprawdę nie wierzę, podchodzę do nich z przysłowiowym przymrużeniem oka. Dlaczego pytasz? Bo widzisz – odparła, mam tu znajomą, która świetnie wróży z kart. Może pójdziemy do niej? Chętnie! –odpowiedziałam. Możemy pójść, bo prawdę mówiąc nigdy nie korzystałam z usług żadnych wróżek i może nadszedł właśnie czas, aby posłuchać co wróżka ma do powiedzenia na mój temat.

Na drugi dzień po wczesnym obiedzie wybrałyśmy się z wizytą prosząc o wróżbę. Znajoma rozłożyła karty i zaczęła mówić o mnie, dzieciach, rodzinie, o tym co było i czego w krótkim lub dłuższym czasie mam się spodziewać. Karty rozkładała w różne konfiguracje i szczerze mówiąc wszelkie przeszłe wydarzenia zgadzały się co do joty, ale kiedy zaczęła mówić o moim mężu to słuchałam z niedowierzaniem. Oznajmiła mi, że mój mąż jest bardzo ciężko chory, a ta choroba jest śmiertelna i że niedługo się o tym dowiem. Nic nie odpowiedziałam, ale pomyślałam sobie –mów sobie babo mów, a ja lepiej wiem od ciebie, że jest zdrowy jak ryba. Na nic konkretnego nie narzekał i wyglądał kwitnąco jak wyjeżdżałam. Powróżyła również Ludzie, która uznała, że wszystko co powiedziała na jej temat i jej rodziny jest prawdą, a co się ma wydarzyć, to zobaczymy. Za wróżbę zapłaciłyśmy po dziesięć rubli i podekscytowane wróciłyśmy do domu.

Nie minęła godzina od powrotu, kiedy zadzwonił telefon z Polski. Luda odebrała i powiedziała, że to do mnie. Bardzo zdumiona wzięłam słuchawkę. Dzwonił mój starszy syn. – Mamo, natychmiast przyjeżdżaj, tata jest bardzo chory! Co się stało? Nie mogę dłużej rozmawiać, bo pozwolono mi tylko na krótką rozmowę, jak przyjedziesz, to się dowiesz... i rozmowa została rozłączona. Zamurowało mnie. Przez chwilę nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa. Luda widząc moją minę zapytała co się stało. – Muszę natychmiast wracać do domu – wydukałam ze ściśniętym gardłem. Mietek jest chory i tak naprawdę nie wiem co się stało.

Pośpiesznie zaczęłam się pakować, ale pociąg z Brześcia miałam dopiero na drugi dzień rano. Przez całą drogę powrotną w głowie dźwięczały mi słowa wróżki o ciężkiej chorobie męża... Do domu dotarłam około godziny 20-tej. Zastałam tylko syna, który na mnie czekał. Mąż był w szpitalu.
– Przedwczoraj wieczorem przyjechałem do domu porozmawiać z tatą i zastałem go z rozbitą głową i dużym krwotokiem z nosa – powiedział syn. Wezwałem karetkę i lekarz zadecydował, że natychmiast powinien być hospitalizowany. W szpitalu zrobiono wyniki. Diagnoza – bardzo chore nerki, wysokie nadciśnienie i serce złym stanie. Wymaga leczenia przez nefrologa i jutro odwiozą go karetką do szpitala wojewódzkiego w Olsztynie na oddział nefrologii. (CDN)

Krystyna Tomaszewska


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej razem z Gazetą Lidzbarską kosztuje tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5