Między domem a teatrem - rozmowa z Ewą Złotowską

2019-12-21 12:00:00(ost. akt: 2019-12-22 10:10:29)
Ze znakomitą aktorką teatralną, filmową i przede wszystkim dubbingową, osobą której głosem mówiła Pszczółka Maja, Pippi Pończoszanka, ale też grającą w Stalowych magnoliach Ewą Złotowską rozmawiał Grzegorz Adamczewski (tekst plus audio)

Dzień dobry Pani, Ewa Złotowska znana aktorka, teatralna, filmowa i dubbingowa…
Witam wszystkich, którzy mnie słuchają i nie tylko…
Muszę się Pani pochwalić, że moja żona i ja jesteśmy Pani fanami – ja od lat bardzo wielu. Od kiedy…
Od pieluch!
Od pieluch, niemalże od kiedy usłyszałem Panią jako Pippi Langstrumpf, w serialu, którego miało w Polsce nie być, a jednak był… Pani dzieli swój czas między scenę i między studio dubbingowe… Jak się Pani przez te wszystkie lata żyło z tymi wszystkimi postaciami, którym udzielała Pani swojego głosu?
To znaczy, to drobne przekłamanie… Ja już nie pracuję w dubbingu, ponieważ mam kłopoty z głosem. On się zrobił nierówny bardzo i kłopot jest przy oddychaniu… ale to są drobiazgi, które na scenie, mi nie przeszkadzają, ponieważ przez długie lata uczyłam się mówić głosem technicznym, to znaczy troszkę wyżej i wtedy wyrównują się pewne dźwięki, średnica jest inna, inaczej dźwięczy… a tak, w ten sposób sobie egzystuję. Ale czas dzielę między teatr a dom.
A dom?
Tak. Ja mam piękny dom, z pięknym ogrodem, który sama stworzyłam – zaczęłam trzydzieści lat temu z moim nieżyjącym już mężem, Markiem Frąckowiakiem, który był aktorem. I stworzyliśmy cudowny azyl i masę zwierząt tam mieliśmy – już w tej chwili jest ich mniej, z racji wielu niestety poodchodziły…
Ci którzy kochają zwierzęta doskonale wiedzą…
Tak!
Co to znaczy… to jest odejście przecież członka rodziny…
Tak, to jak dziecko się traktuje. Szczególnie, że ja nie mam swoich dzieci, natomiast mam psy i koty i teraz biorę jeszcze jedną sierotkę ze schroniska – kompletnie dziką, której nikt nie chciał wziąć, ona trzy lata siedziała w schronisku, biedulka taka…
… Ja się opiekuję schroniskiem w Konstancinie, bo tam mieszkam, i te koty jak przychodzę – jest ich tam dużo, które chodzą luzem, tam po prostu po mnie łażą i tak na mnie siadają, jak na sprzęt… ale to miłe…

Przyjechali Państwo do Lidzbarka ze sztuką Dwie połówki pomarańczy… Ja chciałem zapytać – a skąd pomysł na tę sztukę?
No to jest ciągle tajemnica. To znaczy my wszyscy podejrzewamy autora, ale autor się nie przyznaje – a właściwie autorka… ale pomysł chyba był stąd, że to jest taka radosna, wariacka komedia…
Bo niby temat poważny, no miłość, tak i że trzeba być tymi połówkami tej samej, jednej pomarańczy…
Tak.
A tu nagle komedia i to taka dość, bym powiedział frywolna, prawda?
Tak, tak. To znaczy, ona jest może szalona nawet, nawet nie frywolna, nawet bardziej szalona, bo zdesperowani ludzie… ludzie zdesperowani zaczynają działać w wariacki kompletnie sposób, czasami nie zdając sobie sprawy z tego co robią. No i jak to wygląda jak się z boku patrzy. Tak że ja, ja tylko opowiem żeby zachęcić – proszę Państwa: na dole wesele, na górze pogrzeb, tak to wygląda i często się to myli jedno z drugim.
No ale to są przecież nieodłączne elementy życia, prawda?
Tak, no tak… Tak, tylko trochę mniej radośnie patrzymy na odejście bliskich osób niż jest to tu w tej sztuce, ale ponieważ to jest takie nienamacalne, powiedziałabym, więc można to ocenić jako wesołą rzecz…
Wrócę jeszcze na chwilę do Pani kariery w dubbingowaniu. Współpracowała Pani ze wspaniałymi aktorami…
Tak.
Ze wspaniałymi reżyserami…
Z najlepszymi!
Z najlepszymi. Sztuka dubbingu – ja pamiętam, oglądałem kiedyś serial Ja, Klaudiusz, ze wspaniałymi rolami polskich aktorów i do tej pory uważam, że jest to jedna z najlepiej zdubbingowanych, jeden z najbardziej i najlepiej zdubbingowanych seriali, filmów z udziałem Polaków.
Tak.
Bo dubbing w Polsce nie przyjął się, tak jak w innych, ościennych krajach – w Czechach, w Niemczech, którzy dubbingują wszystko, prawda?
Tak, tak, nie wiem dlaczego. Bo może, nie wiem… bo to kosztuje po prostu – myśmy wszystko tak oszczędzali i tylko dla dzieci robiło się dubbingi później, ale ja jeszcze właśnie miałam to szczęście, że zaczęłam w dubbingu pracę…
To jest bardzo trudna praca…
Tak – szczególnie w tamtych czasach. Bo teraz to myk, myk, to ustawiają, to wszystko…
Tak, tak, ale kiedyś
A kiedyś się pracowało na taśmie…
Kiedyś, o Jezu! No dłubanina nieludzka to była – po pięć osób, siedem, dziesięć przy pulpicie, przy mikrofonie. I jedna źle powiedziała – jeszcze raz trzeba było powtarzać. To były… no koszmary czasem, jak się kto niezdolny trafił (uśmiech). No, ale tak, no wie pan, z drugiej strony dla mnie to była wspaniała nauka. I bardzo dużo też robiłam w radiu. I w radio to też była wspaniała [praca].
Jeszcze dwa pytania i dam Pani spokój…
Tak.
Za którą z tych ról dubbingowych Pani tęskni najbardziej? Którą by Pani – gdyby Pani mogła – którą by Pani chciała przywrócić do życia? Czy taka w ogóle istnieje?
Nie., nie, ponieważ…
Czy to jest tak jak, że żegnamy się z rolą i odchodzimy…
To znaczy ja jestem szalenie samokrytyczna i jeśli oglądam jakąś swoją pracę to mówię: „kurczę, teraz bym zmieniła i to, i to i to…”, ale już trudno, poszło. Niektórzy tego w ogóle nie zauważają, ja to widzę, bo to jest warsztat.
To może postać, którą Pani darzy największym sentymentem – Pippi?
Nie, chyba… nie, Pippi była wrzaskliwa koszmarnie i mnie wymęczyła. A pszczoła, pszczółka moja kochana… no była sympatyczna, ale też to se nie vrati, no… może – z takich filmów aktorskich jakaś tam by się znalazła, ale teraz Panu tego nie mogę powiedzieć, bo nie wiem, nie przypomnę sobie – znaczy, znaczy ja głos dawałam tej aktorce i tej piosenkarce wspaniałej, country w Stalowych magnoliach, co nikt nie wierzył, że ja to zrobię i zrobiłam. I chętnie może bym wzięła się poboksowała z czymś jeszcze. Kto to mówi? Nie Ewka, Ewka tego nie zrobi… A wychodzi… bo to jest taka rzeźba fajna, dłubaninka… Czasem brakuje czegoś takiego szlachetnego, co się chce wykreować i trzeba się z tym, trzeba się z tym boksować mocno.
Ale ta magia tego właśnie mikrofonu to właśnie jak z magią radia…
Tak.
Tego nie widać, a kreuje się wyobraźnię, prawda?
Tak, tak, właśnie. Ale wie Pan, ja się nauczyłam bawić słowem i to, niestety, teraz młodzi aktorzy tego nie potrafią. Że można z jednego zdania takie tysiące rzeczy wykopać, ale ta nauka przyszła dzięki temu, że właśnie pracowałam z najlepszymi, bo to oni wtedy tak grali różnie – jedni szybko, drudzy długo, drudzy wolno, trzeci śmiesznie, czwarci smutno, ale to rzeczywiście była celebra słowa w pełnym tego słowa znaczeniu szlachetnym…
Dzisiaj tego brakuje w mediach…
Nie, dzisiaj… ja próbuję oglądać polskie filmy i ja nic nie rozumiem – to jest bełkot, paskudny, głupi bełkot. I to nie, że ja jestem głucha, po prostu źle mówią…
Tak i w radiu niestety…
Taka trochę amatorszczyzna… Źle mówią po polsku, źle mówią w ogóle, artykulacyjnie, wiele… no, ale co będziemy biadolić. No mój Boże, co kto lubi…
Tak jest. Dziękuję Pani bardzo.
Dziękuję, pozdrawiam wszystkich i korzystając z tego, że wielkimi krokami nadchodzi Boże Narodzenie, życzę wszystkim widzom, czytelnikom wspaniałych bajkowych Świąt i udanego Nowego Roku.


Rozmawiał Grzegorz Adamczewski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5