Tak wyglądał początek pracy zawodowej

2019-03-04 11:30:09(ost. akt: 2019-03-20 11:54:59)
Krystyna Tomaszewska

Krystyna Tomaszewska

WSPOMNIENIA\\\ Krystyna Tomaszewska, która do Lidzbarka przyjechała wraz z rodzicami tuż po wojnie, jest już dorosłą kobietą i właśnie rozpoczyna swoją pierwszą, prawdziwą pracę. Początki nie były łatwe, jednak wkrótce pojawiły się arytmometry.
Rozdział ten poświęcam przedstawieniu warunków pracy pracowników umysłowych, oraz warunków jakie panowały w pierwszych latach po wojnie. Zazdroszczę obecnej młodzieży mającej do dyspozycji komputery, które na swoich dyskach zawierają wszystkie informacje potrzebne nie tylko do nauki ale i do pracy na wszystkich stanowiskach jakie istnieją.

Jest to kopalnia wiedzy praktycznie nie do wyczerpania, tylko trzeba chcieć z tej wiedzy korzystać. Dziś większość ludzi nie wyobraża sobie egzystencji bez komputera.

Nie chcę być posądzona o czarnowidztwo, ale co będzie jeśli nastąpi dłuższa awaria w dopływie energii elektrycznej lub, nie daj Boże, wojna?

Cała gospodarka stanie w miejscu, ponieważ za jakiś czas zabraknie ludzi, którzy potrafią posługiwać się prostymi narzędziami. Piszę o tym dlatego, bo sama zetknęłam się z przypadkiem, że na godzinę wyłączono prąd, a ja w tym czasie robiłam zakupy w dużym sklepie spożywczym i klops – kasy stanęły i trzeba było czekać aż włączą prąd. Uważam, że w takiej sytuacji powinno być zaplanowane wyjście awaryjne.

Trudno sobie wyobrazić co by się działo, gdyby zabrakło dopływu energii elektrycznej na dwie lub trzy doby.

Proszę mnie źle nie zrozumieć, że jestem przeciwniczką rozwoju myśli technicznej, nauki, czy postępu jaki nastąpił w każdej dziedzinie naszego życia; chodzi mi tylko o to, aby na wszelką ewentualność zabezpieczyć się i nie zginąć.

Doskonale wiemy, że przed nami istniały wielkie cywilizacje, które zginęły i nie wiemy do końca dlaczego. Uważam, że nie tylko powinno się posiadać umiejętności posługiwania się komputerem, ale również najprostszymi narzędziami.

Opiszę warunki pracy w okresie powojennym i jak to wszystko wyglądało w mojej firmie. Sądzę, że w innych zakładach było podobnie, chociaż niekoniecznie, bo podobna do Ruchu instytucja nie istniała.

Podejmując pracę w P.P.K.”RUCH” nie zdawałam sobie w ogóle sprawy, że w pewnym sensie przyczyniłam się do rozpowszechniania propagandy, jaką posługiwała się ówczesna władza. Nie bezpośrednio, ale poprzez kolportaż, do którego ta firma została powołana. Nawiasem mówiąc – tak jest do tej pory – każda władza korzysta z takiej możliwości.

Naszym podstawowym zadaniem była głównie sprzedaż dzienników i czasopism przez sieć sklepów, kiosków, a później klubów, ale również poprzez sprzedaż prasy do zakładów pracy.

Na początku wprowadzono system tak zwanej „zakładówki”. Na czym to polegało? Każdy zakład pracy obowiązkowo musiał zaprenumerować po kilka lub kilkanaście tytułów ukazującej się wówczas prasy.

Chodziło o to, żeby przyzwyczaić ludzi, a przede wszystkim klasę robotniczą, do czytania. Każdy z pracowników mógł w przerwie na śniadanie poczytać sobie w pracy, a nawet zabrać gazety do domu.

Był to jeden ze sposobów informowania o słuszności wybranej drogi jaką kroczy władza ludowa. Zaznaczam, że była to instytucja państwowa. Istniała cenzura i było nie do pomyślenia, aby mógł się ukazać jakiś krytyczny artykuł w prasie.

Dbano o to, aby do publicznej wiadomości podawane były same sukcesy. Prenumeratą zajmowali się instruktorzy, którzy chodzili po zakładach pracy zbierając zamówienia, oraz gotówkę na zamówione pisma. Około godz.13 przychodzili do biura rozliczając się ze mną na podstawie złożonych zamówień.

Moim obowiązkiem było przyjęcie nowych zleceń, gotówki i odprowadzenie jej codziennie do banku. Zbiorcze zamówienia składałam do jednostki nadrzędnej, która z kolei zamawiała u poszczególnych wydawców zamówione tytuły dzienników, tygodników, miesięczników i kwartalników.

Cała prasa przychodziła w paczkach, którą zajmowali się rozwoziciele. Oprócz zajmowania się prasą zakładową, gazety były również sprzedawane w sklepie.

Na początku mieliśmy tylko jeden, w którym sprzedawano jeszcze książki, artykuły monopolowe (papierosy) i itp. Do moich obowiązków należało też prowadzenie magazynu z ww. artykułami.

Wystawianie rachunków i przyjmowanie gotówki za zakupiony towar, prowadzenie kartotek oraz raportów magazynowych... Staż w szkole bardzo mi się przydał.

Pani sprzedająca w naszym sklepie miała obowiązek zaopatrywania się w towary tylko w naszym magazynie za który pieniądze, po udzieleniu marży – wpłacała do kasy.

Podobnie rozliczała się ze sprzedanej prasy z tą tylko różnicą, że dostawała ją w komis i następnego dnia, po dokonaniu zwrotów nieaktualnych pism, opłacała faktycznie za sprzedane egzemplarze.

Na początku wyglądało to tak, jak by to był sklep prywatny – chociaż tak nie do końca, bo nie mogła zaopatrywać się w innych hurtowniach.

Taki system trwał bardzo krótko. W końcu Ruch całkowicie przejął kontrolę i rozliczanie finansowe sprzedawców zawierając z nimi umowy agencyjne, dostarczając swój towar i wypłacając wynagrodzenie w formie prowizji od sprzedanych towarów.

Cały handel został upaństwowiony, ale póki to nastąpiło sprzedawczyni sama sobie wyliczała wynagrodzenie. Zaopatrzenie naszego sklepu to nie wszystko. Sprzedawaliśmy monopol również dla kioskarzy - inwalidów, którzy oprócz sprzedaży papierosów handlowali tanimi słodyczami, lemoniadą i piwem beczkowym, sprzedawanym na kufle i konsumowanym przy kiosku.

Kioski te nazywano „grzybkami”, ponieważ były okrągłe z dachem przypominającym grzyb. W Lidzbarku Warmińskim było ich kilkanaście. Przed przyjęciem mnie do pracy magazyn prowadził kierownik delegatury, ale został zwolniony.

Teraz wszystko zwalono na moje barki, a żeby było jeszcze śmieszniej, to po niecałym tygodniu pracy na urlop macierzyński odeszła referentka, która miała mnie wprowadzić w zakres obowiązków, przeszkolić i przekazać dokumentację, którą miałam prowadzić.

Wyszło tak, że tylko część rzeczy mi objaśniono. Musiałam sama dochodzić i uczyć się z poprzednio prowadzonej dokumentacji.

Nie było żadnych maszyn ułatwiających mnożenie, dzielenie, wyliczanie procentów, dodawanie i odejmowanie, do dyspozycji były tylko liczydła, którymi na szczęście umiałam się posługiwać.

Roboty miałam co niemiara. Prawie codziennie zostawałam po godzinach, aby wywiązać się z powierzonych obowiązków. Każdy dzień pracy kończył się sporządzeniem raportu kasowego, wypisaniem wpłaty do banku i wrzuceniem do skarbca nocnego portfela z gotówką.

Z biegiem lat nasza firma rozrosła się. W samym Lidzbarku mieliśmy ponad 20 punktów sprzedaży – kiosków, klubów i sklep.

W sumie nasz odział posiadał ponad 170 punktów handlowych. Teren jaki obsługiwaliśmy sięgał od Biskupca, Jezioran, Dobrego Miasta, Bartoszyc, aż do Fromborka.

W każdym Państwowym Gospodarstwie Rolnym był klub. W każdej wiosce – klub i kiosk. Kluby, oprócz sprzedaży towarów jakie znajdowały się w kioskach, posiadały wyposażenie typowo kawiarniane i dodatkowo serwowały kawę, napoje i słodycze.

W każdym znajdowało się radio z adapterem. Młodzież i dorośli mieli miejsce, gdzie przy kawce mogli spotkać się, pogadać, pograć w szachy, warcaby, lub potańczyć.

Były to również miejsca, gdzie odbywały się różne zebrania obywatelskie, gdzie rozstrzygano sprawy dotyczące miejscowej społeczności.

Niezależnie od rozwoju punktów sprzedaży, wzrastało także zatrudnienie pracowników umysłowych; w latach 90-tych pracowało ich ponad 70.

Przedsiębiorstwo zmieniło nazwę na RSW Prasa Książka ‘”Ruch” Oddział w Lidzbarku Warmińskim. Na czele oddziału powołano Jana Gisicza, na zastępcę dyrektora Stanisława Gajewskiego i na gł.

Księgową Krystynę Tomaszewską, czyli mnie. Powstały nowe działy, jak np. księgowości, któremu bezpośrednio podlegały sekcje księgowości, finansów i inwentaryzacji. Na ich czele stali kierownicy. Całość oddziału podlegała bezpośrednio głównemu księgowemu.

W miarę rozwoju firmy potrzebne były pomieszczenia, które mogłyby pomieścić rosnącą liczbę pracowników oraz większe magazyny.

Był taki okres, kiedy nasza firma mieściła się w trzech różnych punktach naszego miasta! Była to bardzo uciążliwa sytuacja, więc w końcu zapadła decyzja na szczeblu centralnym o budowie własnych biurowców z potrzebnymi magazynami w całej Polsce.

Mieliśmy to szczęście, że w naszym mieście postanowiono właśnie taki biurowiec wybudować.

W tym czasie byłam już na stanowisku głównego księgowego i otrzymałam oddzielny gabinet. Do tej pory wszyscy pracowaliśmy, można powiedzieć, na kupie, byliśmy więc bardzo szczęśliwi, kiedy mogliśmy się wreszcie wprowadzić do nowej siedziby na ul. Bartoszyckiej. Był to 1970 rok.

Muszę wspomnieć, że wraz z rozwojem technologii do nas również dotarły maszyny ułatwiające pracę biurową.

Zaopatrzono nas w arytmometry na których można było dodawać, odejmować, mnożyć, dzielić i wyliczać procenty.

Maszyny te bardzo ułatwiły pracę, ale były dość powolne – szczególnie jeśli chodzi o dodawanie i odejmowanie.

Z czasem wprowadzono dodatkowo sumatory, które przydały się szczególnie fakturzystkom w dziale handlowym i kolportażu. Przydały się również w księgowości, do rozliczania raportów sporządzanych przez sprzedawców.

Z czasem otrzymaliśmy maszyny księgujące, które były wielkości biurek - na kasetach zawierały programy ze wzorami rejestrów prowadzonych w księgowości.

Bardzo ułatwiły nam pracę, bo do tej pory dane nanosiło się długopisem i trzeba było oddzielnie sumować każdą kolumnę i zbilansować, a maszyny te za naciśnięciem odpowiedniego klawisza same tego dokonywały i to bez żadnych pomyłek.

Był to już tylko krok do wprowadzenia komputerów, które również i u nas się znalazły.

Muszę przyznać, że na początku były bardzo powolne, a programy były na poszczególnych dyskietkach i koleżanki nie bardzo chciały na nich pracować. W tej firmie przepracowałam 37 lat i osiem miesięcy, i z niej odeszłam na emeryturę.

Jestem najstarszym pracownikiem tej instytucji w Lidzbarku Warmińskim, byłam bezpośrednim uczestnikiem jej rozbudowy, rozwoju i działalności.

Doskonale znam pracę każdego stanowiska w tej firmie. Pomimo tego, że nie ukończyłam żadnej szkoły ekonomicznej, w ciągu tylu lat pracy nauczyłam się wszelkiej pracy biurowej, działalności handlowej, rachunkowości, księgowości...

Posiadałam uprawnienia do badania bilansów w naszej firmie w całym kraju. W ciągu tak długiego okresu pracy, byłam doceniana przez swoich przełożonych i awansowana. Zaczynałam jako zwykła referentka, a odeszłam na emeryturę jako główna księgowa.

Skorzystałam z możliwości odejścia na wcześniejszą emeryturę nie z uwagi na osiągnięty wiek, ponieważ miałam dopiero 53 lata, ale z uwagi na przepracowane lata.

Dyrektor przedsiębiorstwa w Olsztynie pan Czechowicz, kilkakrotnie prosił, abym jeszcze się zastanowiła nad swoją decyzją i jeszcze została w pracy.

Niestety musiałam mu odmówić. Mąż wręcz nalegał abym skorzystała z przepisu umożliwiającego odejście na wcześniejszą emeryturę.

Dlaczego tak nalegał? Czyżby podświadomie wyczuwał, że wkrótce zachoruje i będzie potrzebował mojej pomocy? (CDN)
Krystyna Tomaszewska


Ten tekst napisał dziennikarz obywatelski. Więcej tekstów tego autora przeczytacie państwo na jego profilu: kamilonyszk

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5