Ludzie bez skazy są tylko w bajkach

2018-03-06 13:47:28(ost. akt: 2018-03-06 14:00:14)
Fot.—Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, NN, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”

Fot.—Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, NN, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”

Autor zdjęcia: Fot. Wikipedia

Przesłodzony obraz odpycha, a historia żołnierzy wyklętych została przesłodzona wielokrotnie. Bohaterowie bez skazy występują tylko w bajkach. Ale czy te skazy nie zmieniają bohaterów w zbrodniarzy? Z Piotrem Zychowiczem, 
publicystą historycznym, rozmawia Ewa Mazgal.
— Wiem, że lubi pan polemiki, powiem panu, że dla mnie — w przeciwieństwie do pana — żołnierze wyklęci nie są bohaterami. Ich historie, o których opowiada pan w "Skazach na pancerzach" są przerażające. Ale chciałam zacząć od Sienkiewicza. Kiedy przeczytałam zdanie, że „Łupaszka powinien wyciąć w pień załogę posterunku w Podbrzeziu”, pomyślałam, że lubi pan tego pisarza.


— Dzisiaj powiedzenie, że lubi się „Trylogię”, to wśród krytyków literackich kompromitacja i herezja. Ale ja będę bronił Sienkiewicza  i postaci takich jak Kmicic, Skrzetuski, Wołodyjowski, czyli zagończycy, poszukiwacze przygód, żołnierze Rzeczpospolitej. Podziw dla nich łączę z przywiązaniem do cnót rycerskich. Podstawowa zasada tego kodeksu jest taka, że wojnę prowadzi się z uzbrojonymi mężczyznami, a nie z kobietami i dziećmi. Dlatego, kiedy żołnierze wyklęci dokonują bohaterskich czynów, to możemy być z nich dumni, natomiast nie wolno zamykać nam oczu i udawać, że nie wydarzyły się sytuacje, w których część z nich — powtarzam: część — dopuściła się czynów, których nie da się usprawiedliwić walką o niepodległy byt państwa polskiego. 


— Mówi pan „część”, ale wśród bohaterów pana książki są ci najważniejsi i najbardziej znani, i najbardziej honorowani wyklęci — m.in. „Łupaszka”,  „Bury” i „Ogień”. Moim zdaniem to, co robili oni sami albo na ich rozkaz żołnierze, jest nie do usprawiedliwienia — te płonące razem z ludźmi domy, te dzieci zabijane w kołyskach bagnetami te egzekucje kobiet w ciąży i nastolatków.
 

— Niestety, taka jest wojna. Tylko naszym romantykom wydaje się, że wojna wyciąga z ludzi to, co najlepsze. To nieprawda, bo wyciąga to, co najgorsze. Wojna demoralizuje każdego, również Polaków. Natomiast moja książka dotyczy jednak marginesu. Piszę o dowódcach, którzy wzbudzają największe emocje i w których życiorysach można takie ciemne strony znaleźć. Musimy jednak pamiętać, że przez powojenne podziemie przewinęło się 120 tys. ludzi i przytłaczająca większość z nich nie miała niewinnej krwi na rękach. Możemy być z nich dumni. W każdej społeczności, co oczywiste, zawsze  zajdą się ludzie dobrzy i źli, ale tu jest to bardziej skomplikowane. Bo ten sam człowiek może mieć w swoim życiu momenty wielkie, ale także przerażające.  

— Przykładem może być Romuald Rajs „Bury”.

— Takie postaci jak on wymykają się prostym narracjom, które snują politycy i specjaliści od polityki historycznej. Modelowym przykładem jest jednak „Łupaszka”. Jest bohaterem dwóch legend: białej i czarnej. Zwolennicy białej patrzą na postać „Łupaszki” tylko i wyłącznie przez pryzmat licznych bitew, które stoczył z wrogami Polski — z litewską policją, z sowiecką partyzantką, z Niemcami, potem z komuną. Przede wszystkim biorą pod uwagę jego męczeńską śmierć w więzieniu na Rakowieckiej. Zwolennicy czarnej legendy pamiętają „Łupaszce” tylko rajd pacyfikacyjny na Litwie w czerwcu 1944 roku i popełnione podczas niego zbrodnie w miejscowości Dubinki i kilku innych wsiach. Wtedy z rąk żołnierzy „Łupaszki” zginęło 70 cywilów. W mojej książce staram się pokazać blaski i cienie jego biografii. Każdy czytelnik powinien sam położyć na jednaj szali zasługi tego oficera, na drugiej jego przewiny.


— Pana książkę polecam wszystkim — zwolennikom białej i czarnej legendy. Przyznam jednak, że ja mam przed oczami przede wszystkim małżeństwo z 5 córkami, z których 4 zostały zamordowane. Widzę zabitą ciężarną Mariannę z sześcioletnią córką, która na szczęście ocalała. Z kolei z opowieści o „Burym” wyłania się postać patologiczna. Był okrutny nawet wobec własnych żołnierzy. A w śledztwie oskarżał własnych kolegów i był gotów współpracować z UB.
 

— Ja bym wolał, żeby twarzą Dnia Żołnierzy Wyklętych była Inka, a nie kapitan Romuald Rajs „Bury”, bo jest to rzeczywiście oficer, wokół którego toczy się najbardziej zacięty spór. Cóż można powiedzieć? Mamy tu do czynienia z człowiekiem o dwóch twarzach. Z jednej strony był to dobry przedwojenny podoficer Wojska Polskiego, który świetnie szkolił żołnierzy i doprowadził ich do wielu zwycięstw. Dzielnie walczył podczas operacji Ostra Brama i w pełni zasłużył na Virtuti Militari. I na pewno inaczej ocenialibyśmy jego postać, gdyby nie to, że w pewnym momencie życia na Białostocczyźnie na przełomie stycznia i lutego 1946 roku wdał się w ostry konflikt z lokalną ludnością białoruską. 

— Nazywa pan to „odwetem na wrogiej ludności”. I pisze pan, że ta tragedia przekroczyła granice wyobraźni  białostockiego sztabu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.


— Tak. Myślę, że to wszystkich przeraziło. Ale konflikt był złożony.  Część ludności sprzyjała władzy komunistycznej. 

— I trudno się temu dziwić.

— No właśnie. Był to samonakręcający się mechanizm. Chłopcy z partyzantki brali od chłopów żywność. Siłą rzeczy ten białoruski chłop szukał oparcia we władzy. A to z kolei żołnierze Narodowego Zjednoczenia Wojskowego odbierali jako kolaborację z wrogiem. I niestety dochodzi do eskalacji tego konfliktu 29 stycznia 1946 roku. Trudno dzisiaj ustalić, jak to się zaczęło. Czy ktoś rzucił w polskich żołnierzy kamieniem, czy — jak twierdzą Białorusini — dzieci bawiły się śnieżkami i jedna z nich trafiła Polaka. Kapitan Rajs uznał, że doszło do buntu wsi. Kazał zwołać w jednej z chałup zebranie mieszkańców i tam ich zamknięto. Z domu wyprowadzono dwóch ludzi — komunistę i syna komunisty, który też w jakiś sposób był związany z władzą. 


— Ten syn miał 16 lat. 

— Tak. Tych dwóch ludzi rozstrzelano i podpalono chałupę. Ale w pewnym momencie żołnierze NZW otworzyli drzwi i ludzie wybiegli. Chodziło ewidentnie o ich przestraszenie, ale na tym się nie skończyło. Był rozkaz, żeby spalić resztę wsi. W domach ukryło się wiele osób — jedna mama poszła na zebranie i zostawiła 7-miesięczne niemowlę, inna rodzina nie miała w czym wyjść na zewnątrz, taka była biedna. I ci ludzie spłonęli żywcem, w tym dzieci. Wielu białoruskich świadków ocalałych z tej pacyfikacji  mówiło, że żołnierze strzelali do uciekających. Ale to był dopiero początek dramatycznych wydarzeń. W lesie pod Puchałami zabito 27 białoruskich furmanów, a potem puszczono z dymem  wioski Szpaki, Końcowiznę i Zanie.

Tu doszło do najbardziej dramatycznej sytuacji. Jeden z członków samoobrony białoruskiej, założonej za zgodą władzy komunistycznej, strzelił kilkukrotnie do żołnierzy „Burego”. Oddział potraktował to jako bunt i postanowiono dać Białorusinom nauczkę, pokazać, że z Polakami nie ma żartów. Oddzielono tylko mieszkających tam Polaków. Białoruskie domy spalono, a ludzi zamordowano, w tym kobiety i dzieci. I jak można to podsumować? 


— No właśnie — jak? 

— Po pierwsze, sprawa polska na tym w żaden sposób nie zyskała. Dzisiaj  apologeci „Burego” mówią, że wszyscy zamordowani to komuniści. To nieprawda. Malutkie dzieci nie miały nic wspólnego z komuną. 

— A ci prości, biedni ludzie, często analfabeci?

— W przeważającej części na pewno byli niewinni. Zginęło 80 osób, złamano życie setkom ludzi. Stosunki polsko-białoruskie zostały zatrute na kilkadziesiąt lat. Ale największe szkody żołnierze Romualda Rajsa zadali własnej organizacji i legendzie żołnierzy wyklętych. To była niedźwiedzia przysługa.
Ja jako obrońca tej legendy, bo jest mi ona bardzo bliska, uważam, że dziecinne przekręcanie faktów i usprawiedliwianie czynów, których usprawiedliwić się nie da, nie ma sensu. Jesteśmy dumni z żołnierzy wyklętych, z większości z nich. Oni walczyli z komunizmem, straszliwym systemem, ale niektórzy dokonali czynów, które należy potępić. Mowa oczywiście o zabijaniu niewinnych cywilów: kobiet i dzieci. 


— „Ogień”, czyli Józef Kuraś, ma swój pomnik. Jest to postać tragiczna, bo jego mały synek spłonął w domu podpalonym przez Niemców. Ale jednak jego żołnierze, o czym pan pisze, mordowali Żydów ocalałych z Zagłady. Zabijali ich jak Niemcy, ze względu na pochodzenie. Pisze pan o kilkunastoletnim Józefie, który przeżył różne niemieckie obozy i został zastrzelony w Polsce przez Polaków.  I ja tu nie widzę żadnej legendy. Dla mnie żołnierze „Ognia” to zbrodniarze. 


— Trudno o jednoznaczną ocenę „Ognia”. To XX-wieczny Janosik, król Podhala, który prowadził swoich ludzi do walki na śmierć i życie i długo nie dopuszczał do opanowania Podhala przez komunistów. W książce opisałem grupę żołnierzy „Ognia”, którzy pod Krościenkiem natknęli się na ciężarówkę Żydów. Ci ludzie chcieli wyjechać z Polski przez zieloną granicę. Zostali wylegitymowani i następnie rozstrzelani. Zginęło 13 osób. Nie byli to ani ubecy, ani komuniści. Mamy do czynienia z przerażającą zbrodnią. Ale byłbym przeciwny sformułowaniu „mordowali tak jak Niemcy”. 


— Dlaczego? Zabijali Żydów, bo byli Żydami. I to nie tylko pod Krościenkiem, o czym dobrze pan wie.

— Po pierwsze jest to różnica skali. 

— Oczywiście, że tak. Niemniej jednak według prof. Marcina Zaremby po wojnie zginęło około 700 osób pochodzenia żydowskiego. Większość z rąk podziemia. 

— Nie ma dowodów, że Józef Kuraś wydał „Śmigłemu”, który dowodził tym oddziałem, rozkaz, by rozstrzelał Żydów pod Krościenkiem. Ale wiemy, że po tej zbrodni nie pociągnął ich do odpowiedzialności. I co za tym idzie w pewnym sensie dał przyzwolenie na takie działania. Musi pani przyznać, że jest to jednak inna sytuacja niż eksterminacyjna kampania państwa niemieckiego wymierzona w Żydów. 


— Przyznaję, nie mniej jednak chodzi po zasadę.

— To skomplikowana kwestia. Musielibyśmy porozmawiać o tzw. żydokomunie, ale to temat na inną rozmowę. 

— Jasne. A jaki polityczny sens miał wojna prowadzona przez wyklętych? 

— Politycznego sensu nie miała, bo nie mogła zakończyć się sukcesem. Niewielkie polskie podziemie nie mogło pokonać Armii Czerwonej. Ale bardzo wielu chłopców z podziemia zdekonspirowało się w 1944 roku i groziło im natychmiastowe aresztowanie. Wybór mieli taki: albo giniemy z bronią w ręku w sposób honorowy, albo zgnoją nas w ubeckich kazamatach. Chylę czoła przed wyborem, tych którzy poszli do lasów. Była to walka o honor, o godną śmierć.

— Pisze pan kontrowersyjne książki, ale nie wzbudzają one polemik. Oficjalna historia jest jednowymiarowa i czarno-biała.  


— Politycy nie potrzebują historii prawdziwej, pełnej niuansów, dramatów i półcieni. Nie potrzebują sporów. Historia w Polsce jest przedstawiana w sposób jasełkowy. Na szkolnej patriotycznej akademii wszyscy ziewają, bo postaci, o których się tam mówi, są tekturowe i płaskie. Przesłodzony obraz odpycha, a historia żołnierzy wyklętych została przesłodzona wielokrotnie. Bohaterowie bez skazy występują tylko w bajkach.

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. gośc #2455698 | 195.136.*.* 6 mar 2018 21:36

    artykuł sponsorowany GO wiekszosciowy kapitał niemiecki ? ! Wyciagają jakiegoś " profesora"z kilkunastu tysięcy profesorów w Polsce, który ma poglądy anty-wykleci i lecą z tematem w gazecie

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Polak #2455411 | 37.47.*.* 6 mar 2018 15:32

    MORDERCY,bandyci,oprawcy,kaci,-nic nie usprawiedliwia mordów dokonanych na ludności cywilnej (BEZBRONNE dzieci,kobiety,starcy) ,nie ważne jakiej narodowości by nie byli,żadna wojna nie może usprawiedliwiać tych wynaturzeń,-a jeszcze im pomniki stawiają,albo inne instytucje obierają sobie tych Morderców za patronów!!!!!!,-lecz nie wszyscy z żołnierzy Wyklętych byli mordercami.

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

  3. polska norma #2455383 | 83.6.*.* 6 mar 2018 15:00

    Podczas pobytu na Warmii patrol dokonał kilku akcji - 16 grudnia 1946 I rozbrojono posterunek MO i grupę wojska w gminnej miejscowości Lubomino pow. Lidzbark Warmiński. W dniu 23 grudnia 1946 r. wykonano wypad na miejscowość Lunen (łaniewo), gm. Runowo pow. Lidzbark Warmiński, gdzie obiektem, akcji stała się spółdzielnia, z której zabrano potrzebne patrolowi zaopatrzenie. Dodatkowym elementem działań stało się zatrzymanie samochodu osobowego z dwoma funkcjonariuszami PUBP w Lidzbarku i szoferem PPR - owcem (jeden z funkcjonariuszy - członek PPR Edward Walczak - został rozstrzelany w odległości 7 km od Lunau). Drugiego - Tadeusza Lewandowskiego - który obiecał "poprawę" wcielono do grupy nadając mu pseudonim "Wyzwoleniec" (uciekł po tygodniu). "Tygrys" skorzystał ze zdobycznego samochodu, a zapewne także z zeznań rozbrojonych funkcjonariuszy, i w nocy 23/24 grudnia pojechał do miejscowości Basinowo, skąd zabrał aktywistę PPR Pawła Rasina sprawującego funkcję zastępcy przewodniczącego obwodowej komisji wyborczej w gminie Gietrzwałd. Został on rozstrzelany. święta Bożego Narodzenia 1946 r. patrol "Tygrysa" spędził w lesie. Jego dowódca odnotował dobry nastrój partyzantów - T Lewandowski nie został zastrzelony , gdyż oni się znali z udziału w powstaniu warszawskim w 1944r. Może jeszcze żyją negatywni bohaterowie tamtych dni w naszym powiecie Przeczytaj cały tekst: Wolną Polskę mieli w sercu - Lidzbark Warmiński http://lidzbarkwarminski.wm.pl/497970,Wo lna-Polske-mieli-w-sercu.html#ixzz58yduQ ZhY

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5