Nie do końca beztroskie lata

2018-03-01 09:24:54(ost. akt: 2018-03-01 09:38:22)
fot.02 - Krystyna Tomaszewska pokazuje zdjęcia z czasów szkolnych

fot.02 - Krystyna Tomaszewska pokazuje zdjęcia z czasów szkolnych

Autor zdjęcia: Fot. Kamil Onyszk

Przedstawiamy kolejną część wspomnień lidzbarczanki Krystyny Tomaszewskiej, która dzisiaj opowiada naszym Czytelnikom o rozpoczęciu nauki w Szkole Podstawowej nr 1 w Lidzbarku Warmińskim. Kto jeszcze z państwa pamięta te czasy?
Zbliżał się 1 września, czyli dzień rozpoczęcia roku szkolnego. Mama przygotowała mi granatowy fartuszek z białym kołnierzykiem i granatowy mundurek zakładany od święta i z okazji innych uroczystości szkolnych. Była to układana spódniczka i bluza z marynarskim kołnierzem.

Ojciec uszył mi niewielką skórzaną teczkę, no i oczywiście zrobił nowe pantofelki. Muszę przyznać, że z obuwiem nigdy nie było żadnego problemu, zawsze miałam nowe na każdą porę roku. Mój ukochany tata bardzo lubił robić mi niespodzianki w postaci nowych bucików widząc jaka zawsze jestem szczęśliwa z tego powodu.
Biegałam bijąc się piętami po pupie, podskakiwałam, obejmowałam tatę za szyję i całowałam. Był szczęśliwy sprawiając mi tyle radości. Wiem, że bardzo mnie kochał i nigdy mnie nie uderzył. Jeśli coś zbroiłam, starał się zawsze ze mną rozmawiać i tłumaczyć moje niewłaściwe zachowanie.

Mama z kolei wymierzała mi karę od ręki ścierką, pasem, albo klęczeniem w kącie. Ojciec nie godził się na kary cielesne i czasami bronił mnie, kiedy leciałam do niego wołając – tato ratuj! Kiedy rano budził mnie do szkoły nigdy nie wrzeszczał, tylko delikatnie dotykał mego nosa i szeptał, „Krysiu wstawaj, bo nie zdążysz zjeść śniadania”.

Kieszonkowe zawsze otrzymywałam od taty. Wychodził z założenia, że jego córka nie będzie z zazdrością pragnąć słodyczy czy lemoniady, gdy inne dzieci się zajadają. Jak można nie kochać takiego taty. Mama, jak to się mówi, miała przysłowiowego węża w kieszeni. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. To ona rządziła finansami domu. Doceniłam to, kiedy dorosłam, bo właśnie dzięki niej nigdy w życiu nie cierpiałam głodu i zawsze byłam porządnie i czysto ubrana.

Mama nauczyła mnie wszystkiego, co kobieta powinna umieć i wiedzieć. Moja ukochana mama do życia podchodziła bardzo pragmatycznie. Nie dziwię się temu, biorąc pod uwagę jej doświadczenia z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, kiedy musiała sama sobie radzić, aby nie umrzeć z głodu. Założyła, że póki będzie żyła, jej dzieci nie będą pragnąć suchego chleba i tak było; zawsze mieliśmy zapasy żywności. Może nie była zbyt wylewna, ale wiem, że bardzo mnie i moich braci kochała, i nigdy nie pozwoliła, aby nas skrzywdzono.

Gdy była potrzeba broniła nas jak lwica. Miałam bardzo dobrych i kochanych rodziców. Wróćmy jednak do moich pierwszych dni w szkole w 1947 roku.
Edukację rozpoczęłam w Szkole Podstawowej nr 1. Ponieważ miałam już ukończone trzy klasy szkoły podstawowej w Łomazach zostałam przydzielona do klasy 4B.

Bardzo byłam ciekawa, jak to będzie w nowej szkole, jakie będą nowe koleżanki i koledzy, no i oczywiście nauczyciele. Budynek szkoły był przepiękny zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Korytarze wyłożone były terakotą, ale klasy miały podłogi drewniane i wysmarowane pyłochłonem - trochę śmierdziały, ale dało się wytrzymać.

Ławki w klasach były stare. Stoliki były dwuosobowe z krzesełkami oraz takie, w których stolik i ławka do siedzenia były ze sobą zespolone. Na parterze była piękna duża aula ze sceną, a w niej podłoga z parkietu. Na piętro i do piwnicy chodziło się szerokimi schodami. Podłoga w piwnicy również wyłożona była bordową terakotą. Pomieszczenia te nadawały się do zamieszkania.
W piwnicy znajdowała się też duża kuchnia. W kuchni gotowana była kawa zbożowa z mlekiem, którą piliśmy na dużej przerwie. Na parterze i piętrze były klasy.

Gabinet kierownika szkoły mieścił się na parterze, natomiast pokój nauczycielski na piętrze, a ponieważ piwnica wymurowana była wysoko nad ziemią, więc na parter do szkoły wchodziło się wysokimi szerokimi schodami. Do auli wchodziło się korytarzem z parteru, jak również drugim wejściem od strony boiska. Do auli dotykał dalszy ciąg budynków — tam utworzono dom dziecka dla sierot pochodzenia niemieckiego i dzieci polskich.

Z lewej strony do szkoły dotykały budynki gospodarcze. Cały budynek był otynkowany i obrzucony szarym barankiem, a wysokie piwnice obłożone bordową cegłą klinkierową, natomiast wejście do szkoły obłożono również bordowymi kafelkami, ale o różnych odcieniach. Okna były bardzo duże, a ramy pomalowane na biało. Dach pokryto czerwoną dachówką.

W czasie wojny budynek szkoły służył prawdopodobnie jako lazaret, ponieważ na dachach były wymalowane białe krzyże.
Wspomniałam o domu dziecka. Niestety po wojnie zostało dużo sierot i gdzieś te dzieci musiały znaleźć swój dom. W Lidzbarku Warmińskim były dwa takie miejsca. Drugi dom dziecka znajdował się w dzisiejszym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. W późniejszych latach dzieci pochodzenia niemieckiego, które miały jakieś rodziny za granicą, powyjeżdżały z Polski. Niektóre rodziny polskie na okres świąt i wakacji zabierały dzieci do swoich domów. Ja zaprzyjaźniłam się z koleżanką z klasy, nazywała się Krystyna Rautenberg. Do wyjazdu zawsze u nas gościła. Nie wiem co się z nią stało, bo po wyjeździe nie dała żadnego znaku o sobie.

Dalej, w prawo za ulicą, widać było duży budynek, w którym znajdowało się Liceum Ogólnokształcące, tzw. jedenastolatka, i Szkoła Podstawowa nr 2. Obok niego oranżeria, zwana Pałacykiem Krasickiego, natomiast na zapleczu L.O. był i jest do dziś cmentarz, który został założony w dawnych ogrodach z czasów, kiedy biskup Krasicki rezydował na zamku. Wszystkie te budowle są usytuowane na wzgórzach — idąc do szkoły cały czas szło się pod górkę. Dziwnym może się wydawać, że opisując budynki często podkreślam, że są zbudowane z czerwonej cegły i kryte czerwoną dachówką.

Dla mnie było to w pewnym sensie coś nowego i pięknego i rzadko spotykanego tam, skąd przyjechałam. Tam nawet nie wszystkie kościoły były budowane z czerwonej cegły. Najczęściej były otynkowane. Na tamtym terenie przeważało budownictwo parterowe z drewna, kryte papą lub gontem. Tu spotkałam się z zupełnie inną architekturą, która mnie zadziwiała, ponieważ nie tylko budynki sakralne, ale i inne były budowane zupełnie w innym stylu (...).
Ciąg dalszy nastąpi.
Krystyna Tomaszewska

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5