Ci ludzie nie potrafią marzyć

2018-02-14 14:13:15(ost. akt: 2018-02-14 14:20:19)
Fot.W schronisku prowadzonym przez Adrianę Porowską rocznie pomaga się około 300 osobom

Fot.W schronisku prowadzonym przez Adrianę Porowską rocznie pomaga się około 300 osobom

Autor zdjęcia: Fot. archiwum prywatne

Każdy zasługuje na pomoc. Czasem wystarczy jeden telefon, żeby uratować komuś życie — mówi Adriana Porowska, dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej w Warszawie, do której trafiają ludzie z calej Polski, również z Warmii i Mazur.
Adriana Porowska pochodzi ze Świętajna (powiat szczycieński). Jest absolwentką Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Obecnie szefuje Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej (jako jedyna w Polsce osoba świecka prowadzi ośrodek w strukturach zakonu), pełni funkcję przewodniczącej KDS-u ds. bezdomności i rady opiekuńczej.

Jest też członkinią rady programowej ogólnopolskiej federacji na rzecz osób bezdomnych, a także najmłodszą osobą w radzie społecznej rzecznika praw obywatelskich. Prowadzi Pensjonat Socjalny „Święty Łazarz” dla mężczyzn.

— Bezdomność to zjawisko czy problem społeczny?
— Zjawisko bezdomności z pewnością zasługuje na nazwanie go problemem społecznym. Oprócz pracy, jaką wykonuję w misji na rzecz ludzi, staram się, aby ludzie go zauważył. Chciałabym, aby zaistniało przeświadczenie, że wspólnymi siłami możemy pokonać bezdomność. Bo tylko dzięki zaangażowaniu dużej grupy ludzi da się rozwiązać nawet najbardziej skomplikowane problemy. Pojedynczy człowiek nie jest w stanie tego zrobić.
— Kim jest polski bezdomny?

— Ludzie, których wspieram, nie mają domów lub prawa do przebywania w nim. W większości mają niskie wykształcenie i kiepskie kwalifikacje zawodowe. Ale zdarzają się ludzie z wyższym wykształceniem i bogatym życiorysem zawodowym.
Najliczniejszą grupę stanowią mężczyźni między 40 a 60 rokiem życia. Większość to ludzie chorzy ze zdiagnozowaną więcej niż jedną chorobą. Wiele z tych osób nie potrafi samodzielnie funkcjonować.

— Czy bezdomność to wybór?
— Nie znam ludzi bezdomnych z wyboru a poznałam już kilka tysięcy życiorysów. Znam ludzi wybierających klatkę schodową czy pustostan jako miejsce przeżycia swojego kryzysu. Wiem, że wielu ludzi uważa że jeśli ktoś nie chce skorzystać z pomocy placówkowej, oznacza to, że wybiera bezdomność. To nieprawda, ludzie ci chcą mieć swój dom, niestety nie potrafią zrozumieć, że to, jak postępują, oddala ich od tego marzenia.

— Często postrzegamy bezdomnych jako osoby, którym nie chcą zmienić swojego życia. Pani poznała sporo ich życiorysów. A może za każdym z nich stoi długa historia, która zaprowadziła ich na ulicę?

— W początkach mojej pracy zdarzało mi się płakać razem z moimi podopiecznymi, teraz potrafię dać im nadzieję. Znam wiele osób, które przez to, w jakim miejscu zostały wychowane, czym przesiąkli i jakie wartości im przekazano, tak nauczyli się radzić sobie z problemami.

Taki człowiek, szukając ukojenia czy akceptacji w grupie, sięgnął po alkohol czy narkotyki i przekroczył szybko granicę, za która jest już tylko rozpacz, bo całe jego życie determinuje poszukiwanie pieniędzy na alkoholu. Nie istnieje nic ważniejszego. Większość moich podopiecznych to niezaradni życiowo ludzie.
— A czy nie jest tak, że oni przyzwyczaili się już do takiego życia? Do braku zobowiązań?

— Im dłużej człowiek pozostaje pozbawiony wsparcia i sam szuka rozwiązań, tym większa szansa na znalezienie rozwiązań takich na skróty: zamiast pracy żebranie, zamiast domu pustostan, zamiast łóżka karton. Jeśli nie rozbudzimy marzeń, nie pojawią się potrzeby a za nimi starania.

Trudno w to uwierzyć, ale ci ludzie nie marzą już nawet o bieżącej wodzie i ciepłym kaloryferze. Ograniczają się do zapewnienia tego, co potrzebne jest na tu i teraz. Nie ma jutra.
— Nie wszystkie osoby dotknięte bezdomnością chcą skorzystać ze schronisk czy noclegowni. Pyta ich pani o to, dlaczego wolą spać na ulicy?

— Nie pytam. Zazwyczaj widzę, że taka osoba nadużywa alkoholu lub chce żyć w samotności, z daleka od ludzi. Schroniska to regulaminy i zasady. Nie wszyscy potrafią tak żyć. Akceptuję to i staram się łagodzić ich trudne życie. Wielokrotnie zdobywamy na tyle ich zaufanie, że udaje się przenieść taką osobę do nas i pomagamy jej w warunkach schroniskowych. Samo dotarcie do schroniska nie rozwiązuje problemu, dopiero tu zaczyna się długa i mozolna praca wielu ludzi.

— Czy bezdomni są zrozpaczeni i zawstydzeni swoją sytuacją? A może ją zaakceptowali?
— Każdy człowiek jest inny. Reakcje i sposoby radzenia sobie z kryzysem bezdomności są rożne. Od depresji, leków przez całkowite zobojętnienie na świat i ludzi.
— Czy to prawda, że ludzie w kryzysie bezdomności rzadko wracają do normalnego życia?

— To nieprawda. Wielu ludziom udaje się wyjść na prostą, wynająć mieszkanie lub otrzymać je od gminy, założyć rodzinę. Misja nie tylko łagodzi skutki życia bez domu, ale także skutecznie pomaga go otrzymać.
— Zajmuje się pani osobami bezdomnymi od 12 lat. Czy któryś z podopiecznych szczególnie zapadł pani w pamięć?
— Pan Andrzej, który zmarł w ubiegłym roku w Domu Pomocy Społecznej. To on, gdy mój syn Nikodem był mały, bawił się z nim i spędzał z nim czas, który ja poświęcałam pracy.

Miał syna w Budapeszcie, ale nie miał z nim kontaktu. Zwiedził cały świat, prowadząc interesy, niestety życie rodzinne nie układało mu się i postanowił wrócić do kraju.
Zapakowanym samochodem, w którym miał cały swój majątek, miał wypadek, stracił wiele cennych dla niego rzeczy, ale przede wszystkim zdrowie. Nie przewidział, że po wielu latach rozłąki, w kraju nie ma już bliskich znajomych ani przyjaciół, którzy mu pomogą. Ze skutkami wypadku przyszło mu żyć do końca... Nigdy nie płakał, czasem westchnął, że mógł postąpić w życiu inaczej.

Kolejną osobą jest pan Janek, który pomagał mi w początkach bycia dyrektorem w Misji. Sam miał wiele problemów zdrowotnych, ale potrafił zorganizować ludzi tak, żeby sami brali życie w swoje ręce. Opowiadał mi, że był na wojnie w Iraku, o skokach ze spadochronem, chciał zabrać mnie na strzelnicę, żeby pokazać, jakim jest snajperem. Mówił o żonie i synu, którzy wyprowadzili się do Stanów. Odbierał telefony od nich i prosił, żeby zastanowili się nad powrotem. Wierzył, że jest na to szansa.
Okazało się jednak, że jest mitomanem. Potrzebował pomocy psychiatry. Po terapii zmienił się jego świat, stał się mniej kolorowy, ale założył rodzinę. Miałam okazję być na jego ślubie. Tęsknię za nim i jego telefonami. Niestety, niedawno zmarł.
— Czy zdarzają się historie z happy endem?

— Zdarzają się. Pan Józek po trepanacji czaszki, z chorobą padaczkową i wieloma innymi schorzeniami odzyskał kontakt z dziećmi i stale go utrzymuje, a teraz dostał mieszkanie po 8 latach oczekiwania. Dzieci pomogły mu je urządzić. Wygląda naprawdę świetnie. Właśnie wybieram się do niego na kawę i ciastko.

Pan Marcin, mimo pokiereszowanej psychiki, choroby alkoholowej, choroby Buergera i związanej z tym amputacji palców, po chyba 8 terapii alkoholowej żyje w trzeźwości, pomaga innym wyjść z nałogu. Założył firmę remontową, zrobił prawo jazy, kupił samochód, ma piękną żonę i dwa psy. Jestem z niego dumna.

— Usłyszałam kiedyś taką opinię: „Bezdomność to hańba ludzkości. Nie zdaliśmy egzaminu z człowieczeństwa”. Też tak pani uważa?
— Uważam, że kiedyś egoizm ludzi zemści się na nich samych. Nie wolno nam obojętnie przechodzić obok potrzebujących, bez względu na to, gdzie jesteśmy: w wielkim mieście czy małej miejscowości. Nie powinniśmy szukać wymówek, że nie wypada, że nie ma co się wychylać z tą pomocą, że sami mamy mało. To nieprawda! Zawsze jest coś, czym możemy się podzielić, choćby nasze zainteresowanie.

— Jak zatem możemy pomóc bezdomnemu?
— Zapytajmy go, dlaczego śpi w parku, dlaczego cały dzień siedzi na przystanku, dowiedzmy się, czy władze naszej gminy wywiązują się z ustawowego obowiązku zapewnienia noclegu i wyżywienia takim osobom. Warto też rozejrzeć się czy w naszym mieście działają organizacje wspierające ludzi bezdomnych. Jeśli tak, to sprawdźmy na ich stronie, czy nie szukają wolontariuszy do prowadzenia strony internetowej, może lekarza, prawnika, pielęgniarki, księgowej, grafika, dajmy im swój czas.

A może ktoś ma odzież lub meble do oddania, prowadzi sklep, piekarnię, ma farby lub inne materiały, które pomogą w remoncie. Potrzeb w takich miejscach jest dużo. My ostatnio szukaliśmy barierki do łóżka, ponieważ nasz niewidomy podopieczny regularnie z niego spadał. Po wpisaniu komunikatu na stronie w ciągu kilku godzin otrzymaliśmy potrzebny przedmiot.
— A co zrobić, jeśli bezdomny nie chce pomocy?
— Nie poddawać się. Nie bać się ludzi! Liczy się każdy, nawet najdrobniejszy gest.
Joanna Karzyńska
j.karzynska@gazetaolsztynska.pl

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5