Nigdy nie zamierzam stąd odchodzić cz.2

2015-10-19 09:00:00(ost. akt: 2015-10-23 22:05:50)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Dziś prezentujemy drugą część rozmowy przeprowadzonej z Mateuszem Balińskim, a wkrótce podsumowanie sezonu 2015. Rozmawia Kamil Onyszk
Jak zaczęła się twoja przygoda ze startami w zawodach?

Nie planowałem nigdy startów. Dużą rolę odegrał tu Maciej Zembrzuski. Gdy wrócił z zagranicy zaczęliśmy jeździć. Pokazał mi swoje trasy i namówił na pierwsze zawody zjazdowe w Słupsku. Powiedziałem, że pojadę, ale nie wiem czy wystartuję. Jednak w razie czego trochę przerobiłem swój rower. Podczas treningów było fajnie. Na drugi dzień zjechało mnóstwo ludzi i trochę się wystraszyłem. Stwierdziłem, że nie pojadę. Maciek po jakimś czasie mnie namówił. Pamiętam tylko, że wyników nie poznaliśmy od razu. Pakowaliśmy się i wtedy okazało się, że wygrałem kategorię junior i miałem naprawdę dobry czas, nawet porównując do "starszych" kategorii. No i się zaczęło. Od tej pory nie było zastanawiania się. Jeździłem na wszystkie zawody. Potrafiłem wracać z imprez z czterema pucharami, ale największy był ten, który zdobyłem debiutując w Słupsku.

Któregoś dnia Maciej postanowił pojechać w góry. Zapytał się, czy z nim pojadę ale nie chciałem, głównie dlatego, że mój rower nie był przystosowany do takiej jazdy. Nie wiedziałem zresztą, czy rodzice mnie puszczą. Obejrzałem filmiki i stwierdziłem, że górskie trasy nie są dla mnie. Po jakimś czasie, na szczęście, udało mu się mnie przekonać. Pojechaliśmy do Myślenic. Trasa była długa, padał deszcz. Udało mi się zająć piąte miejsce w hardtail (rowery z przednią amortyzacją). To były zawody serii Joy Ride amatorskiego pucharu Polski. Potem starałem się startować na wszystkich kolejnych zawodach z serii.

Tak naprawdę wszystko zawdzięczam Maćkowi, bo gdyby nie zabierał mnie na imprezy, najprawdopodobniej dalej jeździłbym zupełnie amatorsko. Dziś to ja namawiam go na wyjazdy. W tym roku na górze Żar po raz pierwszy w życiu udało mi się objechać Maćka, z czego byłem bardzo dumny, bo jest on naprawdę dobry.

Od niedawna pomaga ci firma Kellys, jak to się stało, że się tobą zainteresowali?

Podczas jednego startu miałem problemy z rowerem. Był tam namiot Kellysa, w którym byli akurat członkowie zarządu firmy, o czym dowiedziałem się później. Zobaczyli oni, że mój rower nie jest odpowiednio przygotowany do startów. Pomagali mi w drobnych naprawach. Rok temu we wrześniu odbył się finał Amatorskiego pucharu Polski Joy Ride, gdzie miałem masę problemów. Złapałem rotawirusy, przez co byłem odwodniony i lekarz zabronił mi startu. Praktycznie co zjazd musiałem wymiotować. Nie mogłem jeść. W wyścigu byłem drugi, a były to ostatnie zawody serii. Wiedziałem, że jest szansa na podium w generalce, ale nie sądziłem, że ją wygram! Wróciłem do Gdańska, gdzie studiuję, a po jakimś czasie dostałem maila, czy nie chciałbym jeździć dla Kellysa. Mieli mnie wspierać częściami i ogólnie mi pomagać. Potem dostałem rower testowy do objeżdżenia. Gdy wsiadłem na niego dopiero poczułem, że jest to naprawdę dobra maszyna. Między moim rozklekotanym rowerem, a tym była prawdziwa przepaść. Jeździło się genialnie. Miałem go przez miesiąc. Jak już go zwróciłem pojechałem do Włoch jeździć na trasach, gdzie trenuje światowa czołówka. Gość, który zabierał mnie z Warszawy stwierdził, że nie dam rady pojechać na swoim starym rowerze. Oczywiście puściłem to mimo uszu i wystartowałem, absurdalnie właśnie dzięki temu zostałem zauważony.

Z każdym kolejnym zjazdem jechałem coraz szybciej. Udało mi się siedzieć na kole zawodniczce liczącej się na arenie międzynarodowej. To dodało mi skrzydeł i nabrałem, tak ważnej w tym sporcie, pewności siebie. Po powrocie do Polski Kellys dał mi nowy rower i to jeszcze lepszy od poprzedniego! Dostałem także markowe ubrania, a jeszcze przed chwilą, we Włoszech, miałem tylko jedne spodenki i zużyte ochraniacze. Później w marcu odbyły się pierwsze w tym roku zawody enduro na Masywie Ślęży w Sobótce. Była tam cała ekipa Kellysa. Wystartowałem. Była to najbardziej wykańczająca trasa na jakiej przyszło mi jechać. Momentami robiło się ciemno przed oczami, ale i tak udało mi się zająć pierwsze miejsce w juniorach i byłem piąty w OPEN, czego się nie spodziewałem. Nowy rower dał mi bardzo dużo. Mam naprawdę udany sezon.(sezon jest nadal otwarty?) Z każdej imprezy wracam bogatszy o nowe doświadczenia.

Sporty ekstremalne bywają bardzo niebezpieczne. Co o startach myślą twoi bliscy?

Moja rodzina bardzo mnie wspiera. Każdy zrzucał się, żebym miał pieniądze na starty w zawodach. Stawali na głowie, aby zorganizować nocleg, czy transport. Bardzo dziękuję za to rodzicom, wujkowi, ciotkom i babci. Mama z babcią prowadzą sklep spożywczy, gdzie jest centrum informacji o mnie. Wiele osób śledzi moje poczynania właśnie dzięki nim.

Podobno na wiele imprez jeździłeś komunikacją publiczną...

Niestety tak i to jest bardzo męczące. Często zabieram ze sobą rower, plecak, kaski, opony i zazwyczaj muszę się wielokrotnie przesiadać między pociągami i autobusami.

Wygląda na to, że jesteś bardzo zdeterminowany

Kiedyś odreagowywałem nerwy na rowerze. To jest wolność. Wsiadasz i jedziesz gdzie chcesz. Na zawodach dochodzi adrenalina i rywalizacja, a jest to niezła mieszanka. Teraz aż mnie nosi, żeby pojechać na zawodach. Marzy mi się, żeby nie trzeba było nigdzie jechać. Pochodzę z Lidzbarka i chcę żeby coś tu się działo. Lubię to miasto i mam nadzieję, że w przyszłości uda się nam zorganizować jakieś zawody. Nigdy nie zamierzam stąd odchodzić



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5