Konie uratowały mi życie

2024-02-21 13:45:00(ost. akt: 2024-02-21 13:50:17)
Weronika i Marcelina też kochają konie

Weronika i Marcelina też kochają konie

Autor zdjęcia: Album prywatny

— Można powiedzieć, że konie uratowały mi życie — mówi Monika Grobelna z Rogóża w powiecie lidzbarskim. — Byłam osobą nieśmiałą, wycofaną i to właśnie konie, które pokochałam, pomogły mi się otworzyć. Teraz jej konie pomagają innym.
Pani Monika lubiła zwierzęta właściwie od zawsze, dlatego marzyła jej się weterynaria.
— Niestety, lenistwo wzięło górę i zamiast na weterynarię, poszłam na zootechnikę — mówi z uśmiechem. — Na studiach zaczęłam jeździć konno i można powiedzieć, że konie uratowały mi życie, bo byłam osobą bardzo nieśmiałą, wycofaną. Bałam się sama iść do sklepu, czy zadzwonić do kogoś. Konie dają nam wielki dar, uczą odwagi, stanowczości, zdecydowania, bo trzeba te cechy w sobie odnaleźć, żeby zapanować nad takim wielkim silnym zwierzęciem. Jednak, obcując z końmi, trzeba też pamiętać, że to żywe zwierzę i musimy być wobec niego empatyczni, wiedzieć kiedy jest w dobrej kondycji, w jakim jest dziś humorze, czy mu nic nie dolega. Czytać komunikaty, które wysyła. Od tego zależy nasze bezpieczeństwo.

Po studiach pani Monika rozpoczęła pracę w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Szymanowie koło Morąga, gdzie prowadziła hipoterapię i rozwijała park zwierząt.

— Były tam już wtedy konie, które tak bardzo kochałam — wspomina. — To bardzo dobry pomysł, bo nie od dziś wiadomo, że kontakt dzieci ze zwierzętami ma działanie terapeutyczne. Park się rozwinął i w tej chwili jest tam naprawdę sporo zwierząt: owce, kozy, lamy, alpaki — wylicza pani Monika.

Tak więc wielbicielka zwierząt nie została weterynarzem, ale zajęła się hipoterapią i dogoterapią. W tym czasie poznała swojego przyszłego męża Marcina, zakochała się z wzajemnością i oboje postanowili założyć rodzinę. Na świat przyszły dwie córeczki. Dziś Weronika ma 9, a Marcelina 7 lat.

— Urlopy macierzyńskie i opieka nad dziećmi zajęły mi kilka lat. W tym czasie postanowiliśmy przeprowadzić się do Rogóża, gdzie mieszkała już siostra babci mojego męża, która zaproponowała nam wspólne mieszkanie, co było dla nas wspaniałym rozwiązaniem, ponieważ mąż pracował wówczas (i nadal pracuje) w Placówce Straży Granicznej w Bezledach. Raz, że miał bliżej do pracy, dwa, że zawsze chciałam mieszkać na wsi, gdzie można trzymać zwierzęta.

To właśnie mąż pani Moniki zachęcił ją pięć lat temu do tego, by założyła własną działalność i wykorzystała swoją wiedzę oraz doświadczenie w hipoterapii i dogoterapii.

Początkowo swoje dwa konie trzymała w stadninie koni w Kierwinach i tam pracowała. Łatwo nie było, bo niewiele osób wiedziało, że w tym miejscu można skorzystać z hipoterapii. Pierwszy rok był ciężki. Reklamy niewiele dawały, pomogła tzw. "poczta pantoflowa". Po trzech latach pani Monika kupiła kawałek ziemi w Rogóżu.

— To były dwa hektary po szkółce leśnej — opowiada. — Nadal je zagospodarowujemy, ale moje konie są wolnowybiegowe i dobrze, że są tam drzewa, bo konie nie lubią upałów. Dobrze się czują wśród drzew. Mają też zadaszenie.

Teraz pani Monika ma cztery konie. Pierwsza była klacz ze źrebakiem, który teraz ma trzy lata. Przyjechały do Rogóża z Mrągowa. kolejny był wałach kupiony pod Szczytnem, a ostatni koń pochodzi z Kierwin.

Warto wiedzieć, że nie każdy koń nadaje się do hipoterapii i nauki jazdy konnej. To oczywiste, że musi być spokojny, opanowany.
— Takie konie to rzadkość — mówi Monika Grobelna. — Bardzo trudno je kupić. Ich właściciele niechętnie je sprzedają. Kupowanie zwierząt do terapii, to trochę loteria, a poza tym oczywiście trzeba z nimi ciągle pracować. Mnie się udało i nasze konie są bardo bezpieczne. Na bezpieczeństwo zwracam szczególną uwagę, bo sama pod koniec studiów miałam poważny wypadek na koniu. Dbam więc o to, by moje zwierzęta były spokojne, a jazda bardzo bezpieczna.
Pani Monika ma w planach także dogoterapię. Pierwszy psi terapeuta już rośnie. To młody labrador.

— Zaczęliśmy go szkolić — mówi dogoterapeutka.
W nazwie firmy jest już miejsce dla tej działalności — brzmi "Ośrodek jazdy konnej i hipoterapii HiDo", gdzie "Do" odnosi się właśnie do dogoterapii.

Jakie ma pani Monika marzenia?
— Marzę o hali, żeby zajęcia prowadzić przez cały rok. W tej chwili odbywają się one od wiosny do jesieni i są uzależnione od pogody. Poza tym dążę do tego, by nasi goście czuli się u nas, jak u siebie w domu.

Do Rogóża na hipoterapię i jazdę konną przyjeżdżają przede wszystkim mieszkańcy powiatu lidzbarskiego i bartoszyckiego. Bardzo często są to dzieci, którym psycholog zalecił hipoterapię na przykład z ADHD, autyzmem, nadpobudliwością, napięciami mięśniowymi, rotacją bioder, bo oprócz tego, że kontakt z końmi pomaga zwalczyć nieśmiałość, nabrać pewności siebie, wyciszyć emocje, to także uczy "chodzić bez nóg", czyli bardziej fizjologicznego poruszania się.

Z jazdy korzystają też osoby, które po prostu lubią konie.
— Mam przypadki, że rodzic przyjeżdżał z dzieckiem i w pewnym momencie decydował się sam wsiąść na konia i podjąć naukę jazdy — mówi Monika Grobelna. — Tak więc nie tylko dzieci się tutaj zmieniają, także dorośli.

A jak właściwie zmieniają się dzieci?
— Stają się bardziej ufne, odważne, spokojne. Kiedyś przyjechał do mnie dziadek z wnuczkiem, z ADHD. Tydzień później dziadek powiedział do mnie: "nie wiem co pani mu zrobiła, ale niech pani robi to samo". Okazało się że chłopiec po jeździe siedział spokojnie, wyciszony, dwie godziny, co mu się wcześniej raczej nie zdarzało. Dla mnie to jest najważniejsze w mojej pracy. To kiedy obserwuję dziecko, które na początku jest zlęknione, nieufne, a po jeździe konnej zsiada z konia rozpromienione, radosne, uśmiechnięte. Jest bardzo szczęśliwe. Wtedy i ja jestem szczęśliwa.
Ewa Lubińska

Monika Grobelna ze swojej pasji zrobiła zawód
Autor: Album prywatny


Monika Grobelna

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5