Tutaj zawsze było miejsce dla kultury

2023-12-21 10:10:46(ost. akt: 2023-12-21 10:12:51)

Autor zdjęcia: Mariola Adela Karpowicz

Beata Błażejewicz-Holzhey pracuje w zamku. Średniowiecznym Pomniku Historii — zamku biskupów warmińskich, w którym sztukę nie tylko się eksponuje, ale też tworzy. O tym dzisiaj z nią rozmawiamy.
— Pracujesz w zamku biskupów warmińskich, czym się w nim zajmujesz?

— Zajmuję się w naszym muzeum między innymi edukacją, prowadzę gości po zamkowych komnatach i opowiadam, jacy ludzie tu żyli, co zostawili po sobie. I co najbardziej ciekawe, z każdym jednym człowiekiem jest inaczej, więc w sumie za każdym razem „odbywam pewną, nową podróż” po znanym terenie.

— Wiem, że tworzysz też tutaj amatorskie spektakle teatralne.

— Teatr wyraża bardzo wiele, w edukacji bardzo pomaga. W zamku robimy cykliczne imprezy np. urodziny Ignacego Krasickiego w lutym, czy jego imieniny w lipcu. Osobiście przygotowuję warsztaty obrzędowe z okazji Wielkanocy, czy Bożego Narodzenia. Bardzo interesuje mnie różnorodność kulturowa, w tym roku chcę pod tym kątem takie warsztaty przeprowadzić. Mamy listopadowe spotkania z poezją, bierzemy udział w Narodowym Czytaniu. W tym roku było to czytanie performatywne „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Wykorzystaliśmy też filmy, które nagraliśmy w różnych plenerach. W czytaniu wzięło udział kilkadziesiąt osób - mieszkańców powiatu lidzbarskiego. Nie wiem, czy dzieje się u nas dużo, bo nie o to tu chodzi. Chodzi o jakość i spotkanie z drugim człowiekiem.

— Byłam na tym wydarzeniu. Rzeczywiście zaangażowało się w nie bardzo dużo osób. Masz już stałą grupę wolontariuszy, którzy biorą udział w artystycznych wydarzeniach. Jak powstała ta grupa?

— Właściwie ta grupa naprawdę istnieje, ale są to ludzie i „stali” i nowi. Intuicyjnie ich wybieram, bo wyczuwam potencjał i wiem, co mogą. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale naprawdę tak czuję. Mam talent reżyserski. Aktorką jestem słabą albo w ogóle żadną, bo ja nie udaję i nie umiem udawać… czy „grać”. Jestem zwyczajnie prawdziwa i to cenię najbardziej, prawdziwość właśnie i naturalność. Z racji pracy właśnie w takiej instytucji współpracuję np. z Uniwersytetem Trzeciego Wieku w Lidzbarku Warmińskim, teraz chcę trochę sięgnąć po uczniów naszego Liceum. Nie wiem, jak będzie. Mamy tu w Lidzbarku Warmińskim wspaniałych ludzi. Na przykład zastępca burmistrza, pan inżynier Tomasz Nykiel, wspaniały człowiek, bez żadnego problemu podjął współpracę. Lidzbarscy artyści Alina i Zenon Drozd oraz Krysia Tarnacka. Współpracuję ze Stowarzyszeniem Mniejszości Niemieckiej "Warmia". W naszych sztukach występują często Teresa Deniziak i Tadeusz Krenc. Teresa Deniziak jest bardzo uzdolnioną osobą, oczytana, a przede wszystkim jest bardzo otwarta na świat. Z nią można o wszystkim, tak samo z Tadeuszem. Kolejna osoba — Teresa Lipska, nasza lokalna poetka, Basia Michalak, Wandzia Gostomska, Irenka Chojęta, Jadzia Czypińska, Bożena Lebiedzińska. Dużo zawdzięczam Danie Ruszkowskiej. Dana ma talent florystyczny, umie tworzyć kreacje, duża u niej dyscyplina i jakość. Pomogła bardzo właśnie w przygotowaniach Narodowego Czytania w tym roku, razem jeździłyśmy taksówką z Leszkiem Wagą (jego taksówką) kręcąc sceny do filmu. Nie mogę zapomnieć o Michale Brzozowskim i Tadziu Czypińskim. Leszek Bielikowicz raczy nas czekoladkami swojej roboty. Lubimy być ze sobą!
To oczywiście nie wszystkie osoby, które angażują się w kolejne projekty. Jest ich więcej. Są też osoby, które pojawiły się tylko raz. We wspomnianym Narodowym Czytaniu wziął na przykład udział wójt Gminy Lidzbark Warmiński Fabian Andrukajtis, radny miejski Bartłomiej Zdanowicz, literat i poeta Andrzej Ballo i nasza kustosz, historyk sztuki Małgorzata Jackiewicz-Garniec.

— Początkowo wystawialiście dzieła Ignacego Krasickiego podczas wspomnianych urodzin, czy imienin biskupa. Co nie dziwi.

— Jeśli chodzi o Ignacego Krasickiego to mamy wspaniałe źródła. I nie chodzi jedynie o jego dzieła, ale także o listy, które pisał i o te, które otrzymywał oraz o kopalnię wiedzy, jaką jest Dyariusz z Heilsberga, który prowadził Michał Fox, sekretarz i bibliotekarz biskupa Ignacego Krasickiego.

— Urodziłaś się i wychowałaś w Lidzbarku Warmińskim, ale po studiach tu nie wróciłaś.

— No tak, i tu rozpoczęło się wyznanie. Studia w Lublinie to mój wspaniały czas i najpiękniejsze przyjaźnie, trwające do dzisiaj. Iwonka Załuska, pani kierownik artystyczny Sceny Polskiej w Londynie i Kasia Sosnowska, teraz Pieczywek, pani dyrektor Bramy Grodzkiej w Lublinie, zaangażowana całym sercem w kulturę żydowską. Na studiach, pod koniec drugiego roku, przed moim egzaminem z gramatyki opisowej, w czerwcu odeszła moja mama. To był dla mnie bardzo trudny czas. Wtedy też napisałam swoje pierwsze wiersze. Dla Niej. Jej brak i strata pewnie zaważyły na dalszych moich losach. Po studiach założyłam rodzinę i wyjechałam za mężem do Niemiec, skąd pochodzi. Płynie we mnie niemiecka krew, więc tak też miało być. Na KUL-u w Lublinie interesowały mnie bardzo sztuki plastyczne, kino niezależne, teatr. Ponieważ narzeczony mieszkał daleko, nie widywaliśmy się zbyt często. A jak już, to bardzo intensywnie, więc przy końcu studiów spodziewałam się mojego ukochanego synka. Był dla mnie najważniejszy i oczywiście potrzebował ojca. Prosta decyzja! Wyjechałam do Niemiec.

— Mieszkaliście aż 11 lat w Turyngii, a do Lidzbarka Warmińskiego przyjechaliście kiedy zmarł Twój tato. To na pewno trudne wspomnienie...

— Doskonale pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci taty. Zbliżał się Dzień Wędrowca, kupiłam z tej okazji dwie pary sandałów i wybierałam się na wzgórze Kickelhahn w Lesie Turyńskim do miejsca, gdzie lubił siadywać Johann Wolfgang Goethe. Okazało się jednak, że powędrowaliśmy do Polski... Czułam, że mam tu wrócić. Jednak na początku nie było nam łatwo. Największy szok przeżył nasz synek, który urodził się i wychowywał w Niemczech, ale i nam było trudno. W Niemczech żyło się wygodniej, mieliśmy nowocześnie wyposażone mieszkanie, tutaj trzeba było się przyzwyczajać do nowych warunków. Ponieważ nie pozbyliśmy się początkowo mieszkania, wróciliśmy po pewnym czasie do Niemiec. Dopiero przy drugiej próbie postanowiliśmy jednak prawdziwie zostać w Lidzbarku Warmińskim.

— Było to ok. 20 lat temu. Wtedy jeszcze nie pracowałaś w zamku. Gdzie początkowo znalazłaś pracę?

— Po przyjeździe szukałam pracy i znalazłam ją w olsztyńskiej niemieckojęzycznej firmie. Zajmowałam się sprzedażą części samochodowych, łańcuchów śnieżnych. Wszystko po niemiecku. Jeździliśmy na szkolenia. Ale to nie Niemcy, zwykły pośrednik, który po prostu wzbogacał się „na nas”. Dawałam sobie super radę, poznałam też kilku fajnych ludzi. Miałam wgląd do poufnych, finansowych danych swoich klientów, można byłoby tak dalej. Raz zadzwonił pan, nie pamiętam z jakiego miasta, ale mieszkający przy ulicy Emila Zoli. Zaczęłam z nim rozmawiać o tym pisarzu i on w pewnym momencie zapytał: "co pani robi w tej firmie?!". No właśnie, co ja robiłam w tamtej firmie? Nie było to moje miejsce. Uwielbiam Tereskę Deniziak, kiedy mówi: W życiu spotykamy nauczycieli albo egzaminatorów. Ten pan z ulicy Zoli był dla mnie moim egzaminatorem. I któregoś dnia … w piękny , zimowy poranek przyszłam do Władzia Strutyńskiego. Złożyłam podanie do Muzeum Warmińskiego.

— Z całą pewnością, gdyby nie ta zawodowa zmiana nie mielibyśmy tylu kulturalnych wydarzeń w zamku. Chciałam zapytać o jedno z nich. Dwa lata temu wzięłaś na tapet Wisławę Szymborską. Czy coś ją łączy z Lidzbarkiem Warmińskim?

— Praktycznie nic… ale powiązanie znalazłam poprzez moją ukochaną Marię Jaremę. W zamku do dzisiaj jest świetna wystawa „Imago" w aranżacji Andrzeja Strok, to zasługa naszej szefowej Małgorzaty Jackiewicz-Garniec i pani Grażyny Prusińskiej. Tam, w galerii, na trzecim piętrze zamku, jest niesamowite bogactwo i źródło inspiracji. Byłam świeżo po lekturze wspaniałej dziennikarki Agnieszki Daukszy, jej książki ”Jaremianka” . Poruszyła mnie dogłębnie. Ta „listopadowa dziewczyna” żyła pierwsza w małżeństwie z Kornelem Filipowiczem, a potem właśnie Wisława Szymborska… nie w małżeństwie, ale chyba w czymś znacznie głębszym.
Trzy ostatnie lata intensywnej pracy twórczej Marii Jaremy to zarazem jej ostatnie trzy lata życia. Chorowała na białaczkę. Zmarła w wieku 50 lat. Obraz „Postacie” z naszej zamkowej galerii powstawał w przedostatnim roku jej życia, w tym intensywnym czasie, kiedy chciała jak najwięcej jeszcze z siebie wykrzesać i dać światu. Ten obraz stał się inspiracją do spektaklu, w którym zobaczyliśmy trzy ważne kobiety w życiu Kornela Filipowicza: pierwszą żonę Marię Jaremę, z którą miał syna Aleksandra, drugą żonę pisarza Marię Próchnicką-Filipowicz, z którą miał drugiego syna — Marcina oraz naszą noblistkę Wisławę Szymborską. Okazją do wystawienia sztuki był Dzień Kobiet. Te kobiety były wspaniałe. Chciałam by wszyscy je poznali bliżej. Mogłabym długo o nich opowiadać.

— Wokół lidzbarskiego zamku i w nim samym trwa remont, między innymi powstają ogrody biskupie. Czy staną się sceną kolejnych przedstawień w Twojej reżyserii?
— Już słysząc te słowa… głowa zaczyna pracować. Pewnie tak.
Rozmawiała Ewa Lubińska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5